W sobotę i w niedzielę wróciłam po naszym Pikniku bardzo późno. Ledwo nakarmiłam, podałam leki, nawet kuwet nie sprzątnęłam

a już spałam na stojąco. Więc nie będę obiecywać kiedy, tylko zrobię zdjęcia i je pokażę "najszybciej jak to tylko jest możliwe".
Wiem, że to może brzmieć niewiarygodnie, ale naprawdę nie mam czasu na obfotografowanie kotów.

Od kilku tygodni nie miałam weekendu. Codziennie wychodzę z domu na 10-12 godzin, sama obsługa tak licznego stada żywnościowo-leczniczo-sanitarnie zajmuje przeraźliwie dużo czasu.

Mój organizm fizycznie zaczyna się buntować.
Tak, nie wiecie, jak wygląda krowa-podróżniczka zwana Bazylią.

Ale jest fajną krową, zbuntowaną przeciwko izolatce w toalecie. Wymknęła się, to niech zostanie na pokojach.

I gdzie spędził noc kot z lasu czy tam innego TIR-parkingu? Na poduszce, mrucząc przy mojej głowie.
Wczorajsze odkrycie na miarę epoki

: garwolińskie dzieciaki jednak potrafią same jeść, wystarczy nie wpuszczać karmiącej mamusi do ich klatki.

Nocą wtrząchnęły całkiem niezłą michę kury z ryżem.
No i na koniec dodatek o piątkowym wieczorze: Wola Karczewska, urokliwe działki tuż nad Świdrem. Teraz jeszcze są tam ludzie, ale noce coraz zimniejsze i wczasowiczów coraz mniej. Zabrałam miłą dorosłą kotkę na sterylizację (nawet nie mam śmiałości pytać, czy ktoś może mógłby dać dom tej pięknej Dymniaczce?

). Po godzinie dojechała do mnie kolejna znajda - czarna Karolcia ma ok 6-8 tygodni, jej młodociana mamusia porzuca swoje dziecko - jedyne w miocie - i szwęda się po okolicy. A małe marznie i płacze. Czyli koniec końców - ostatnia klatka w moim domu została rozstawiona, Karolcia dzielnie radzi sobie z namoczonymi chrupkami i mruczy, mruczy, mruczy. Wystarczy otworzyć drzwi do klatki, a ona już się wspina na człowieka.
Za dużo tych miłych, słodkich i porzuconych sierotek bez szans na przeżycie zimy.
