Weihaiwej pisze:Dobra, to znaczy, że czekamy, aż ossett się tutaj odezwie?
Dla mnie to jest nowość, że pani, która karmi koty z zajezdni(od przeszło 30lat-kiedyś tam pracowała) pozwala na ich sterylizację. Nie wiem jak jest, ale chyba nie przyjaźni się z panią Anią i nie będę rozstrzygać, po czyjej stronie leży wina.
Pani Ania mówiła mi pogardliwie że ta pani "koty rozmnaża" i miałam wrażenie, że pani Ania nie jest na teren zajezdni w ogóle wpuszczana, albo ja te koty w ogóle nie obchodzą. Może to była nieprawda i pani Ania po prostu nie chciała się mieszać i angażować. Porozmawiam z nią na ten temat.
Okolica jest kotom wroga, ale w zajezdni ludzie są dla nich zadziwiająco przyjaźni.
Wydawało mi się, że one prawie nie opuszczają terenu zajezdni.
Mieszkam tam od wielu lat i nie wiedziałam o tej kociej kolonii.
A teraz kiedy wiem, to też tych kotów nie widuję w ogóle.
Byłam tam gdy szukałam mojego Pierrota przeszło dwa lata temu, rozmawiałam z pracownikami i byłam zadziwiona ich podejściem do kotów. Oni je naprawdę lubią.
Byłam tym zszokowana wprost, bo wokół tego miejsca większość ludzi kotów nienawidzi, albo się ich boi, albo się nimi brzydzi. Być może wyjątkiem są ich koty O tym przekonałam się szukając Pierrota (bezskutecznie).
Od czasu do czasu myślę, co się stanie gdy ktoś to miejsce kupi i koty zaczną mu przeszkadzać.
Nie robiłabym niczego na siłę i bez porozumienia z tą panią, która koty karmi i panami z zajezdni. Na pewno chcą dobra dla tych kotów i pomogą, jeżeli przekona się ich, że kotów nie spotka żadna krzywda.
Po drugiej stronie ulicy Legnickiej (naprzeciw zajezdni) w każdym prawie bloku jest eleganckie okienko piwniczne dla kotów, ale kotów wolnożyjących już praktycznie nie ma. Pani Ania jest bardzo wydajna i aktywna.
(Ale w małej piwnicy blokowej,tzw. azylku pani Ani -też naprzeciw zajezdni-dwa kolejne koty siedzą już prawie rok-jeden od urodzenia.)