Dzisiaj nowiny nie za ciekawe: dzwoniła pani od Mruczeńki i mówiła, że pies ja zaatakował dwa razy, nie wiem czy ją ugryzł, ale sprawdzała i śladu nie było, poza tym kicia dostała straszliwej biegunki, więc poradziłam żeby nie dawała więcej wątróbki i kupiła paszteciki albo saszetki, bo chrupek moich zostało, no i pani dała ogłoszenie w jej sprawie do kuriera,,,,bo kicia nie może u niej być, bo pies, bo to i tamto...koleżanka DT dla Mruczki pojechała na urlop, ale dzwoniła już z 5 razy dopytywała co u kici, zresztą kicia zżyła się z nią, bo koleżanka jest wspaniałym, spokojnym, ciepłym człowiekiem i dawała jej dużo miłości, nawet razem spały, podrapała jej trochę tapetę w przedpokoju, ale to drobiazg....
a teraz właśnie wracałam z pracy, patrzę i ,,, w miejscu gdzie dokarmia jeden pan kotki leży na środku drogi kotek czarny i martwy...

myśłałam że żyje, bo leżał z otwartymi oczkami, tylnia łapka zmiażdżona, ale tak żadnych urazów, kot leżał na pewno już długo, jak zwykle nikt nie zareagował, może jeszcze żył, może można go było uratować, bardzo się zmartwiłam, bo nie wiem, czy to nie ten, kolega od Mruczeńki...zadzwoniłam po babcię, przyniosła łopatę, zapakowałyśmy kotka w reklamówkę, i zakopałam przed chwilą przy moim ogródku pod jałowcem..... bardzo przykre i smutne......
