Tak, mały kot ze swoja przypadłością też musi mieć często mytą doopkę (a czasem i łapki, jesli upaprze) i odklejane resztki qupy, a drze się przy tym jak nie wiem co i nie cierpi tego.
Byliśmy dziś ze Smisiem u kardiologa. Na szczęście fałszywy alarm i wg pani kardiolog z tego rtg nie wynikało nic podejrzanego. I z jednej strony jestem zła, że wetki naraziły nas na niepotrzebną wizytę, a z drugiej oczywiście to super wiadomość, bo kasa to kasa, ale tego jeszcze brakowało, żeby kot był chory. I tak TŻ narzeka, że ostatnio to tylko kotu czas poświęcam, choć dziś sam zaproponował, że nas zawiezie i nawet słowem nie wspomniał o cenie wizyty (więc Neigh, nie poruszałam w ogóle tematu Stanisława, w sobotę będzie bardziej strategicznie).
Pani wet powiedziała, że kot to aniołek, tak super grzecznie leżał to na jednym, to na drugim boczku i dawał sobie robić echo serca. Dostał nawet naklejkę "dzielny pacjent"

Pani oczywiście zdziwiona, że nie chcę go sobie zatrzymać. Też się dziwię i nie, żeby mi taka myśl do głowy raz i trzeci nie przyszła...
Ale za to jaki gabinet widziałam - łał! Normalnie, gdy mijaliśmy go samochodem, myślałam, że herbaciarnia. W starej willi w centrum, poczekalnia w meblach ciemne drewno "po prababci", kwiatki, sratki i bibeloty, na ścianach zdjęcia w ramkach (na szczęście m.in. pani wet ze zwierzętami, więc poznałam, że to gabinet) - normalnie w stylu herbaciarni retro. Sam gabinet też podobnie, co prawda była część z metalowymi szafkami, ale jakoś tak się nie narzucała, biurko drewniane i krzesła retro, w rogu duża klatka z szynszylą-rezydentką, na ścianach zdjęcia jakichś chorób zwierząt, ale w stylu ozdobnym (trochę tak jak retro rysunki botaniczne). No normalnie łał. Jeśli któraś będzie w pobliżu Goszczyńskiego 6, warto zapuścić żurawia.
Smiś modli się przed miską - jaka szkoda, że pusta

Neigh, a Stanisławowi trzeba będzie wymyślić bardziej PR-owe imię, zanim mu założysz książeczkę, w którą je wpiszesz.