» Nie cze 14, 2015 23:07
Re: Nadbużańskie koty
Czając się dziś na czarnego kocurka usłyszałam nieprawdopodobna historię. Ale może najpierw o kocurku. Nie daje się złapać. Dziś próbowałyśmy do 22.30, ale nie udało się. Trudno będzie go złapać, do klatki nie chce wejść. Zastanawiam się czy nie wszedłby do dużej łapki zamaskowanej krzakami i wysypanej parkową trawa i liśćmi. Taką łapkę chciałabym sobie zamówić w lipcu. Inna opcja to te tabletki. Kiedyś tak złapałam opornego kota. Po pół godziny po prostu łapy mu się rozjechały i był do brania. Trzeba było tylko go śledzić, ale to był taki ogródkowy dzikus, więc nigdzie nie próbował się oddalić, aż go przymroczyło. Ale nie wiem czy te tabletki jeszcze są na rynku, bo mieli je wycofać. W tym przypadku byłyby idealne, bo on nie chowa się w żadne nie dostępne miejsca, więc nie byłoby ryzyka. Przecież nie mogę wciąż latać po parku, po nocy. A spotykamy się tam ostatni codziennie po 21 wszej.
Koleżanka, którą poznałam dzięki temu kocurkowi opowiedziała mi dziś jak siedziałyśmy na czatach historię swojej kotki. Kotka jest kotem wychodzącym i któregoś dnia zaginęła. Koleżanka oprócz zapłakiwania się, rozpoczęła akcję poszukiwawczą. Chodziła po osiedlu i okolicznych bezdrożach. Nawoływała bądź rozglądała się za zwłokami kota. Rozpytywała ludzi. Wtedy spotkała panią, która powiedziała, że widziała kota jadącego na dachu samochodu. Koleżanka nie popukała się w czoło, ale w duchu pomyślała, że starsza pani ma odchyły. Pani jakby wyczuwając jej sceptycyzm powiedziała, że jej sąsiad też to widział. Wciąż niedowierzającą koleżankę zaprowadziła do wyżej wymienionego. Pan potwierdził. Dodał nawet, że z zainteresowaniem obserwował co się stanie jak samochód wejdzie w zakręt. Okazało się, że kot to niezły rajdowiec. Utrzymał się na dachu. Koleżanka zorientowała się do kogo auto należy. Okazało się, że do starszego człowieka mieszkającego ok 10 km dalej. Niezwłocznie pojechała do niego. Pan był u siebie. Ze skruchą przyznał, że faktycznie jakiś kot był na jego dachu, bo nawet jak zahamował u siebie to kot ześlizgnął się przez przednią szybę. Dodał, że nawet pogłaskał kicię, ale jak poszedł otworzyć garaż to kot znikł z jego pola widzenia. Od zaginięcia upłynęły trzy dni. Koleżanka z wizją przeczesywanie okolicznych nadrzecznych terenów doznała olśnienia i zarządała otwarcia garażu. Pan wstępnie zaprotestował twierdzą, że tam na pewno kot nie siedzi, ale finalnie poddał się i z rezygnacja garaż otworzył. I co się okazało? Kicia była w środku. Koleżanka płacząc, tym razem z radości chwyciła kicię w objęcia.
Okazało się, że jazdę kici na dachu auta widziało więcej osób, tylko nikt nie skojarzył czyj to kot. Całe szczęście, że starszy pan miał starego tico i nie jechał szybko.
,,W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy (. . .)" Elizabeth Bishop