Pozdrawiamy wszystkich
witaj Kociaro82

-dawno faktycznie Cię u nas nie było. Czasami zaglądam do Twojego wątku o kocich motywach, ale wstyd przyznać... nie mamy nic za bardzo z kocim motywem. Dziewczyny miały kiedyś mnóstwo gipsowych figurek, ale zostało się tylko kilka i to z poobijanymi nosami, uszami itp. Dodam, że figurki w dużej mierze zostały załatwione przez...koty
Napiszę o Niani.
Pisałam trochę o tym tu, na wątku, i wcześniej na wątku Niekochanych: Niania ma fatalne wyniki nerek i anemię, która utrudnia z kolei leczenie nerek (podawanie króplówek dla oczyszczenia organizmu z toksyn). Takie koło zamknięte. W tych pierwszych, fatalnych dniach, kiedy Niania miała kryzys, lekarz zasugerował nam nawet jej uśpienie. Postanowiłyśmy z dziewczynami i z Mała1, że nie może tak być… Żeby Niania odchodziła samotnie w obcych murach. Za długo czekała na dom… Zabrałyśmy Nianię. Na dzień, może dwa… Lekarz tylko kazał jej wciskać cokolwiek do jedzenia, skoro chcemy jeszcze przedłużyć jej życie. Toteż wciskałyśmy: głównie convę przez strzykawkę. Właściwie, to chyba nam było bardziej potrzebne „pożegnanie” z Nianią, niż jej samej w tamtej chwili… Miałyśmy taki „plan”, żeby Niania choć przez chwilę pobyła jeszcze w domu. Choć krótką chwilę…
Ale stał się jakiś cud. Niania zaczęła jeść. Troszkę. Wciskałyśmy jej co się da – wołowinę, pierś z kurczaka, szynka z indyka, convę. Potem Zilexis, Vita-pet, scanomune… Bałam się, że nie zauważę, kiedy Niania będzie cierpieć… Bo wciąż byłam przygotowana na ostateczną decyzję, że Niania np. dostanie jakiejś zapaści. Jej lepsze samopoczucie tłumaczyłam sobie na początku, że może to tak, jak u ludzi. Często bywa, że kilka dni przed śmiercią chory ma krótką remisję choroby. Np. moja teściowa przyszła na przepustkę na weekend (a była bardzo chora, rak), ugotowała obiad i upiekła ciasto. Fakt, że obiad był trochę przypalony, ale miała siłę i chęć, by go zrobić. Wyglądała bardzo dobrze w tych dniach. Nikt się nie spodziewał. A we wtorek już nie żyła. Pamiętam, że chciałam na tę wizytę wziąć kamerę, żeby nagrać to rodzinne spotkanie. Ale w końcu zapomniałam, mąż miał się po nią wrócić, a ja powiedziałam: a zostaw, najwyżej następnym razem…
Tak jak pisałam - na razie wciskamy w Nianię co się da. Przede wszystkim liczymy na wyciągnięcie jej z anemii. Nie widać, żeby cierpiała. Ponoć to można jednak rozpoznać. Np. Gaja w ostatnich swoich dwóch dniach zaczęła się ukrywać w szafie. A w dzień odejsćia, rano, dostała drgawek. Był to okropny widok.
Przepraszam, że tak smutno. Ale i to jest częścią życia.
Widzimy nawet, że Niania się trochę pozbierała. Nie chce umierać jeszcze… Choć wiemy, że w jej organizmie toczy się nieuleczalny proces chorobowy… Sytuację pogarsza fakt, że Niania jest już staruszką… Ale jest bardzo kochana. Dużo śpi, ale kiedy nie śpi, szuka kontaktu z człowiekiem. Jest zaciekawiona tym, co się dzieje dookoła. Będziemy ją obserwować, powtórzymy badania, jak trochę jeszcze się wzmocni. I będziemy z wetem myśleć, co dalej. Jakie leczenie, dieta. Teraz dopiero, bo dopiero teraz wstąpiła w nas nadzieja, że Niania pożyje jeszcze trochę… A może i dłużej?
Póki co, jest z nami trzeci tydzień. Chyba przetrwała ten kryzys.
Gdybym posłuchała wtedy lekarza, już by Niani nie było. Aczkolwiek weci z naszej całodobówki – wspaniali. Wielkie serca dla zwierząt. Dla Niani. Pozostawimy tam podziękowanie z jej zdjęciem.
Spotkałam też „na mieście” wetkę z „naszej” przychodni. Opowiedziałam jej całą historię. O tym, że Niani miało już nie być… I potwierdziła: jeśli jest nadzieja, szansa, możliwość, chęć – trzeba próbować. Bo nigdy, do końca, niewiadomo, co się wydarzy… A i cuda się zdarzają…
A co do Krzywusia – nie jest on naszym rezydentem. Ale bardzo byśmy chciały mieć jakiegoś kociaka na stałe… Tylko, że u nas jest to kwestią wyboru. Jeśli na stałe – nie będziemy już mogły mieć tymczasa. A córki znają na pamięć wszystkie „niekochane”. Zresztą ja już powoli też… I tak ich żal… Choćby tak po jednym, po jednym… Ale ta chęć przytulania „własnego” kociaka jest w nas coraz silniejsza. Bo tak, to ciągle trzeba dystans trzymać i nic, tak naprawdę, do końca…
A Krzywuś „pomagał” dzisiaj zawiązywać Tżetowi sznurówki… Wczoraj stroił miny do swojego odbicia w gitarze…
W ogóle, nie wiem jak to nazwać, powiedzieć, ale Krzywuś ma jakby spóźniony zapłon... Taki... średnio inteligentny jest

, ale ubaw z nim nieraz "po pachy"

Na pierwszym zdjęciu Niania, kiedy miała kryzys, na drugim już trochę lepiej...
