To najpierw odpowiem na pytanie o klatkę: nie sprawdziła się nijak, ma zbyt rzadką siatkę i koty wybierały przynętę z boku wtykając łapki, trzeba ją zmodyfikować.
A reszta wyprawy do Sokolnik… no cóż masakra po prostu, ale może od początku.
Zadzwoniła do mnie Annskr, że są jakies koty, liczne koty w Sokolnikach w miejscu gdzie spalił się dom. Zadzwoniła do niej jakaś pani z prośbą o karmę i jakąkolwiek pomoc. Czemu Anka do mnie dzwoniła? bo wiedziała, że ja już w Sokolnikach działałam i że mam tam działkę, więc znam teren. Pouzgadniałyśmy szczegóły i okazało się, że panią, która dzwoniła ja znam i miejsce gdzie trzeba pomóc z grubsza też. Już osobiście skontaktowałam się z panią i dowiedziałam się: kotów ze 30, płodne, głodne, półdzikie, przychodzą tylko do „opiekunów” , opiekunowie dobrze pijący, bytują teraz kilka działek dalej z częścią kotów.
Goska_BS wyraziła chęć współudziału w wizji lokalnej i łapaniu czego się da. I tym sposobem, w Wielką Sobotę wyladowałyśmy o 7.00 rano w miejscu, które wygląda tak

:
Spotkałyśmy tam inną miłą panią (nie właścicielkę, której do końca nie widziałyśmy na oczy i może dobrze), pani przychodzi karmić tą gromadę, przynosi im wodę, wg niej kotów jest 13 na miejscu, reszta poszła z właścicielami. Jedna bura kotka miała małe, które spłonęły, więcej maluchów nie widziała.
Przez pierwsze 10 minut miałyśmy 6 „dzikich” kotów złapanych do ręki, z czego na nasze oko 4 dzieciaki takie może 4 mies. zagilone strasznie, jak i pozostałe. W sumie do 8,30 miałyśmy złapane 10 sztuk, w tym chyba tylko 3 na łapkę, ale jak się później okazało one tylko takie nieśmiałe były, bo w lecznicy nie było z nimi problemów żadnych.
Zostało 6 kotów – prawdopodobnie 4 kocury i 2 kotki z czego jedna w rui – pingwina – na naszych oczach orgietka na dach resztek domku się odbywała, a druga, o ile to kota – caluśka biała, ale dzikawa, z łapki mięsko powyciągała, zjadała, umyła się przy klatce i poszła swoją drogą.
Z całym inwentarzem zameldowałyśmy się u CoolCaty.
Okazało się, że z całej 10 tylko 2 szt. to chłopaki. Maluchy, które wg nas mają ok. 4 mies. to minimum półroczniaki (wszystkie dziewuchy), a czwarty dzieciak to ok. 3 letnia dziewczyna. Jedna kotka, cała czarna ok. 1,5 roku w ciąży – już po sterylce (prawdopodobnie gdyby nie była cięta nie urodziłaby własnymi siłami, jeden płód był ułożony poprzecznie) chyba jedyna niezasmarkana z całej grupy. Koteczka czarno biała jest karmiąca – odwiozłyśmy ją spowrotem w te zgliszcza, szukałyśmy maluchów ale się nie udało ich wysłuchać (po rozmowie z panią, która zgłosiła całą sprawę dowiedziałam się że kicia ma dzieciaki 3-4 tyg. które przeniosła na inną działkę, ma dać mi znać jak maluchy się pojawią). Kotka, której dzieci spłonęły ma jeszcze mleko, dostała leki na wstrzymanie laktacji. Poza tym ma koszmarnie chore uszy z grzybem i grzyba na skórze.
Wszystkim kotom Ania zaordynowała Unidox, leki na wzmocnienie, szczepionkę na grzyba, odpchliła je, wyczyściła uszy – niestety świerzb paskudny we wszystkich uszach.
I … tu ogromne ukłony dla Ani …kazała zostawić te trzy półroczne „maluchy” w lecznicy na tymczasie do czasu znalezienia domków. Wielkie Ci Aniu dzięki za to.
Wszystkie zabrane koty są bardzo miziaste i łagodne, nawet przy czyszczeniu uszu mruczały.
Wszystkie poza maluchami i mamą karmiącą wylądowały u nas w hotelu, trzeba je trochę podkurować przed zabiegami, jedzą każdy za trzy. Sterylki chcemy zrobić na talony, oprócz tej kotki, która straciła maluchy – Ania chce w komplecie zrobić jej porządek z uszami. Niestety, cała szóstka będzie musiała wrócić na stare śmieci, bo mimo, że miziaste i młode to pewnie z marszu domków nie znajdą. Jedyna pociecha, że okolica w miarę bezpieczna. U nas zostać nie mogą, bo blokują cały hotelik.
Przy okazji kajamy się z Gośką przed Wiedźmą za pozostawienie obsranego transporterka w hoteliku – nasza koszmarna bezmyślność i pośpiech. Nic więcej nas nie tłumaczy.
Wiedźma to dla Ciebie:
Zdjęcia za chwilę.