Jak odrobaczyć kota? Tzn. TEGO kota
Na kark - nie bardzo. W domu niewykonalne, w gabinecie - hmmmm.... Szanse tak gdzieś 9:1 że się szarpnie, zleci jej to gdzieś gdzie nie trzeba i będę się zastanawiać czy już się tym podtruła, czy jeszcze nie, a że będzie wtedy latać, pienić się i haftować to prawie mur beton, bo o smakowitość odrobaczaczy nakarkowych nie podejrzewam.
Dopyszcznie tabletką w gabinecie - takoż nie, bo co w stresie w kota przez pyszczek wejdzie to najprawdopodobniej w niedługim czasie tą samą drogą z kota też wyjdzie, więc szkoda zachodu, pieniędzy oraz kociego stresu i ludzkich palców.
No to tabletka na wynos i będziemy kombinować.
Dzięki wyczytanemu gdzieś patentowi i doświadczeniom z karmieniem Pusi metronidazolem - kocie "patyczki" vitakraftu, robimy knedelki z kawałkami tabletki i będziemy próbowali podać. Przed Pusią się kładło i kot jeśli w ogóle jadł, to zjadał sam i bez przymusu.
No to najpierw próba z samym patyczkiem. Zainteresowane mrrrau, mlask, mlask - dooobre.
No to za jakiś czas próba z knedelkami. Ćwierć tabletki w kocie, druga ćwierć konsekwentnie wypada z knedla i zostaje na zewnątrz. No tak, Pusia to taki więcej "haryś baba" co to tylko chaps i już nie ma tego co dali, a Lizunia bardziej delikacik, więc ciamka te knedelki po kawałeczku.... Przerwa, bo kot jakoś poczuł że duża z pewnym (podświadomym) napięciem oczekuje że kot to zje, więc może lepiej nie jeść bo to podejrzane.
Duża stwierdza (po raz kolejny zresztą) że powinna trenować techniki relaksacyjne, a przy robieniu przy kocie wszelkich RzeczySzczególnieWażnych (typu podawanie picia lub tabletek) myśleć o niebieskich migdałach i mieć efekt swoich działań w tzw. głębokim poważaniu...
No to za jakiś czas kolejna próba. Kot na parapecie, knedelka za mamusię.... Jedna kulka zjedzona, zawartości w okolicy nie widzę, częściowy sukces ale kot już sobie poszedł bo to coś podejrzane jest i lepiej nie jeść więcej...
Za ścianą niedzielny obiad produkują, woda syczy, tłuczkiem w kotlety walą, denerwujące, a duża jeszcze czegoś od kota chciała i jej na tym wyraźnie zależało, a w ogóle to nie wiadomo co jeszcze, więc kota zaczyna gryźć ogon i zaczynamy ziajać i podskakiwać i....
No to duża idzie usiąść do kota na tapczan. No to kot się przychodzi wtulić i już jest spokój.
No to dużej i kotu udaje się zasnąć (a duża miała zawodowe rzeczy podganiać, wrrr...)
No to jak już się obudziłyśmy, wyluzowane obie, to duża podsunęła jakby nigdy nic leżącemu z dużą spokojniutkiemu kotu jeeeedną kuleczkę... zjedzona... druuugą kuleczkę.... zjedzona... koleeeejną.... zjedzona... poprawka kulkami bez zawartości... zjedzone... koc wylizaaaany.... Hurrraaa!!!
No to teraz czekamy na efekty, z nadzieją że się nic nie będzie działo...
Aha, zalecają podobnoż podać kotu parafinę w parę godzin po odrobaczeniu. W związku z czym duża zanabyła na kolację szprotki w oleju, bo szprotek w parafinie chyba nie robią. Szprotki w pomidorach kota wysępiała niedawno, to może i tu się skusi na "poślizgowiec"
Ech, żeby to jeszcze istniał jakiś sprytny patent na podstępne pobranie krwi kotu, to byśmy i profilaktykę odpracowały....
