Byłyśmy, wróciłyśmy...
Nie jest dobrze.
Na działce powitał a raczej przestraszył nas ogromny pies. Okazał się łagodny i sympatyczny, ale pierwsze wrażenie było straszne, tyle, że nawet najłagodniejszy pies wypłasza koty.
Na działce w pierwszej chwili żywego kociego ducha. Niestety jeden martwy
Po chwili naszego kręcenia się po działce usłyszałyśmy cichutkie miauu... Wydobywało się z resztek domku. Okazało się, że pod samym sufitem na częściowo spalonej szafie siedzi kotusia, ta którą musiałyśmy odwieść bo jej cycuszki wskazywały na to, że karmi. Nie uciekała, ale też nie chciała do nas zejść, nawet na wołowinkę się nie skusiła. Udało nam się jednak ją ściągnąć. Wygląda bardzo źle, strasznie charczała i w drodze do Łodzi osmarkała caluśki transporter. Maluchy najprawdopodobniej straciła - sutki nie mają śladów "ciumkani", nawet nie są nabrzmiałe. Myślę, że to była ostatnia chwila by ją zabrać. Mimo tak złego stanu zdrowia kotka łasi się do rąk i mruczy.
W międzyczasie przyszła biała kotka, podeszła bez dyskusji do Gośki i poprosiła o mizianie. To ją Gośka cap i w transporter. Biała jest we w miarę dobrej kondycji, dzisiaj chyba będzie ciachana.
Więcej info o stanie kotek poda Gośka, bo została z nimi u CC, a ja musiałam lecieć popracować.
Czarnego martwego kota pochowałyśmy na działce...
Z tego co mówili nam już nieco zaprzyjaźnieni "tubylcy" to już drugi martwy kot w ostatnim tygodniu. Tamtego też pochowali.
Czy ktoś je zaczyna truć? Czy z osłabienia straciły czujność i psy je dopadają? Tego nie wiemy.