» Pt wrz 19, 2003 20:16
Ufff, wróciliśmy... To teraz po kolei:
oficjalnie podziekuję Majorce za pomoc, sama nie dałabym rady zataszczyć obu kiciorów. Czekałyśmy strasznie długo na swoją kolej. Ale niech tam, wyjątkowo dziś mało było kotów, raczej pieski. Jeden jamnik z pupą na wózku, porażający widok, biegał taki całkiem dziarski....
W końcu weszliśmy. Najpierw sprawdziliśmy, jak Blumkowe oskrzela. Oskrzela super, żadnych szumów i chrobotów, nic nie rzęzi. SUPER!!! Potem powiedzialam o tym jedzonku, ale mimo to pani Beata stwierdziła, że spróbuje ją odczulać. UDAŁO SIĘ!!!! (TZ może spokojnie do domu wracać) Od dzisiaj znowu BluMior (a zatem i Budyń) może jeść wsio. Oczywiście - w mniejszych ilościach, bo jednak schudnąć troszkę musi. Następnie sprawdziliśmy, czy BluMka nie ma alergii na Budynia. NIE MA!!! I to by było na tyle, jeśli chodzi o BluMkę. Nie szczepilismy, bo jeszcze za wczesnie po infekcji, a poza tym to odczulanie, bierze jeszcze engystol - za miesiąc mamy się zgłosić, niech nabierze odporności. Miałam zamiar pobrać jej krew do badania, ale.....
Ale zaczęłiśmy od Budynia. Pani Beata zawinęla go w koc i ręcznik, trzymała z całej siły. Pani Monika próbowala znaleźć żyłę, pan chirurg stał i się przyglądał, podawał igły, próbówki.... Z 15 minut to trwało, dla mnie całą wieczność.... Budyń wrzeszczał jakby go obdzierali ze skóry albo dusili. Jedno trafienie w żyłę, góra igły się zaczerwieniła, i nic. Druga prób, trzecia, ten się drze, ja go trzymam za łepek pod tym ręcznikiem, żyły nie widać, golimy łapkę, pan chirurg przyniósł golakę elektryczną, ale dalej żyły niet, to znaczy żyła jest, ale nic nie leci już. No dobra, zmiana łapki, jakoś się udało, jeszcze pani z recepcji pomaga go trzymać, on dalej się wydziera. Ja lekko rozhisteryzowana, panie mnie pytają, czy wytrzymam, czy może lepiej, żebym sobie stanęła z boku, bo w zeszłym tygodniu wzywali pogotowie do pani co przyszła z psem na kroplówkę. Nic to, wytrzymam jakoś, szkoda mi tylko kota jak cholera. Drugą lapke golimy, jest żyła, jedno wkłucie, drugie... nic nie leci... w końcu po wyjęciu igły zaczyna lecieć, szybko próbówke, pani doktor mu wyciska krw z tej łapki po kropelce. No - jest tyle żeby wątrobę sprawdzić. Pani podaje próbówkę panu chirurgowi, pan chirurg precyzyjnie upuszcza ją na stół, krew się rozchlapuje. Jeszcze dwie kropelki trzeba z tej biednej pokrwawionej łapy wycisnąć, jeszcze zbieramy z opakowania po igle... No dobra, dość. Pani doktor łapie coś, czym będzie myć Budynia z tej krwi, dezynfekowac. W pośpiechu - spirytus zamiast wody utlenionej. Potem gna po wodę, próbuje mu domyć jedną łapę, potem druga, ja go przytulam, ale przy drugiej łapie Budyń ma stanowczo dość, zaczyna kłapać zębami i machać pazurami. Zanoszę go do transporterka. Ufff, cała mokra byłam. Ale za to wszyscy bardzo chwalili Budyńka, że dzisiaj się tylko wydzierał, ale w sumie to był grzeczny.... Kochany kicior.
No, i po pobraniu krwi Budyniowi już sięnie odwazyłam na pobieranie krwi BluMce. Poczekamy do szczepienia i wtedy.
A Budyniowe wyniki - jutro po południu albo w niedzielę z rana. Proszę o kciuki.
Wrócilismy, koci dostali animondę - bo od 7 rano były bez jedzenia do tego pobrania krwi, a animondy to w ogóle od dwóch tygodni nie jadly. Każde dostało po tacce. Jedna już zjedzona (Budyniowa), druga nadjedzona (BluMkowa)... Koty w dobrej formie, tylko boję się, że jak Budyń sobie ten spirytus z łapy zliże, to może bć lekko nietrzeźwy....
Ufff... tyle na dziś.
[url=http://www.TickerFactory.com/]
[/url]