» Śro paź 01, 2008 22:57
Dziś przeżyliśmy kolejny horror. Podczas podawania kroplówki Mruś był bardzo niespokojny (hurra!). Chwila mojej nieuwagi i wenflon wysunął się z żyły. Wet powiedział, że musimy się wkłuć w drugą łapkę. Nie udało się... Wtedy zaczął się denerwować a mnie zrobiło się fizycznie słabo...
Po paru minutach rozważania czy da się zamontować wenflon w tylnej łapce, (rozważaliśmy tylko jedną, bo druga jeszcze niedoszła do siebie po pobieraniu krwi w poniedziałek) postanowiłam, że pojadę do Gdańska, do ulubionego doktora Anki, z którym zamierzałam skonsultować się jeszcze dziś telefonicznie, chociażby ze względu na brak zgodności wcześniej odwiedzonych doktorów w sprawie dalszego podawania leków przeciwkrwotocznych.
Wenflon udało się założyć bez większych problemów. Doktor tłumaczył wszystko o co pytałam. Powiedział, że przyjmując najbardziej prawdopodobną przyczynę: zatrucie środkami na gryzonie - musimy utrzymać leki p/krwotoczne czyli witaminę K.
Wg doktora z poniedziałku na wtorek mieliśmy przełom i można liczyć na stopniową poprawę, a Mruchu zachowuje się super jak na takie wyniki.
Jutro mamy powtórzyć badanie krwi. Wtedy podejmiemy decyzję, czy sprowadzić krew z Warszawy.
Dawka krwi, którą można pobrać od jednego kota jest zbyt mała, żeby pomogła choremu. Pierwsza transfuzja na 99% nie spowoduje śmierci kota, nawet jeśli nie będzie zgodna grupa.
Doktor podał Mrusiowi jakiś strasznie drogi środek poprawiający odbudowę krwi (pozostał z tzw. darów, więc nie zapłaciliśmy za niego, bo normalnie cena brzmiała zupełnie kosmicznie).
Tak więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło...
A Mruchu: rewelacja! Cały dzień walczymy o "zastosowanie" żwirku.
Podobno osłabione koty jedzą piasek lub ziemię, po to aby dostarczyć organizmowi zawarte w niej minerały...
Resztę dopiszę jutro, bo mam jeszcze nie cierpiącą dłuższej zwłoki, robotę kuchenną.