Wczoraj zrobiłam jajeczko na wodzie, dodałam trochę mokrego z saszetki, zmiksowałam i podałam przez sondę ale ciężko szło bo ta rureczka cieniuśka jest i co chwila się zatykała. Wcisnęłam mu tego tak ze 20 ml a potem następne dawki zrobiłam standardowe: Conv. + calopet i do rurki.
To juz lepiej szło ale i tak co chwila trzeba było przepychać rurkę.
W aptece kupiłam takie podkłady do leżenia dla Stefka, bo on dalej głównie leży (no i robi pod siebie).
Trochę mu przeczyściłam nosek, zakropiłam. Oddycha lepiej, już tak nie charczy, nie dusi się ale i tak pysio ciągle otwarte, przez te zajęte oskrzela chyba.
Próbowałam też znowu kropłówkę podawać, ale albo ja jestem do d... albo wenflon. Trochę mu wlałam, dzisiaj spróbuję przepchać wenflon, a jak nie to nie w piątek a w czwartek do weta po zmianę wenflonu.
Martwi mnie, że Okruszek nie je, kicha, oczka ładne, ale nie chce jeść, trochę mu wcisnęłam jedzonka do pysia, trochę jogurtu zjadł, ale to wszystko mało, no i kupki znowu nie tak gęste, jak powinny być.
Ponieważ kupiłam u weta tylko dwa Zylexisy (więcej nie było - brakło im)a Basia jakoś wczoraj nie kichała, więc na razie podałam Zylexis Agacie i Myszce (dla Basi kupię przy następnej wizycie)
Kurczę, na sam Zylexis wydałam juz 160,00 (Michał, Okruszek, Myszka, Agata) a jeszcze muszę kupić dla Basi no i ewentualnie dla Mikiego, ale on na razie nie kichał (oby nie zaczął).
Jeszcze nigdy w tak krótkim czasie nie wydałam tyle kasy na leczenie kociambrów

, ale mówi się trudno, przecież Stefuś nie zrobił mi tego na złość, tak wyszło, teraz tylko trzeba przez to przebrnąć i doprowadzić sytuację do normy, żebym mogła znowu oglądać zdrowo śpiące i najedzone kocie brzusie.
Wczoraj nie musiałam iść do weta a i tak całe popołudnie i wieczór spędziłam przy kotach, jeszcze ta grypa mnie rozbiera, zmęczona jestem trochę.
Proszę, potrzymajcie za nas kciuki, aby sytuacja wróciła do normy.