Jak już wiecie od Myszki, byłam wczoraj na działkach. Ogólne wrażenie-tragedia!!!
Działki znajdują się spory kawałek od drogi, wiedzie do nich polna droga, cała zasypana. Jakiś kilometr albo więcej od wiejskich zabudowań znajdują się działki letniskowe "miastowych". Wszystko zasypane śniegiem po kolana, nie to co w mieście...
Zrobiłyśmy ze znajomą Panią Emilką (zmotoryzowana znajoma mojej mamy) wielki błąd. Otworzyłyśmy bramę od działek i wjechałyśmy w te zaspy samochodem. Chciałyśmy podjechać jak najbliżej domku, bo miałyśmy dwa kosze od bielizny (nie dysponowałam aktualnie transporterami, a nikt z moich znajomych z Mińska nie posiada takowych

), kupę żarcia dla kotów (musi im na długo starczyć

)
do tego miałyśmy w aucie łopatę, która się bardzo przydała, jak nie mogłyśmy wyjechać z powrotem...
Na działkach jedyne ślady życia to nieliczne ślady kocich łapeczek, nikt tam nie zagląda. Wystrzelałabym tych miastowych, którzy latem przywieźli koty na działki, a teraz mają je w dupie...
Doszłyśmy do działkowego domku pani Haliny, gdzie jest legowisko kotków (mieszkała tam pozostała trójka rodzeństwa niebieskiego puchacza a wraz z nimi grzał się starszy kolega). Po przeciwnej stronie dróżki, po sąsiedzku mieszkają takie dwa koty:
Przywitały nas głośnym, żałosnym miauczeniem. Nie wiadomo kiedy jadły ostatnio...Mieszkają tam po prostu pod tarasem:(((
Dostały pod taras 2 kg suchej karmy, a na miejscu pochłonęły ogromną porcję mokrej karmy i mięsa. Ten puchacz to pewnie tatuś tych złapanych.Jest jednak mało oswojony, tak samo jak jego tarasowa współlokatorka...Trudno byłoby je złapać i oswoić...
Potem poszłyśmy po kotki do złapania, do komórki. Siedziała cała trójka i ich starszy kolega (lub koleżanka), biało szary kotek, już nie tak klasycznie piękny jak one i bardziej dziki. Od razu zwiał z komórki, a zaraz po nim, jak zaczęłam się zbliżać z koszem uciekł śliczny czarny,pół-długowłosy kotek. Pozostała dwójka została pojmana bez większego problemu. Pokręciłyśmy się jeszcze z godzinę w nadziei, że wróci puchaty czarnulek, ale bezskutecznie. Zostawiłyśmy im też 2 kg karmy i mięso i wróciłysmy...Pewnie czarnulek będzie tęsknił za rodzeństwem, spały zawsze ładnie przytulone

Nie było nigdzie ich mamy, ale ona to jest już bardzo dzika, wygląda jak moja Benia, pewnie gdzieś poszła, mam nadzieję, że nic jej nie jest...
Każdy płatek śniegu, który teraz spada powoduje u mnie skurcz żołądka. Jak one tam marzną. Pocieszam się tylko, że te koty z komórki bardzo nie głodowały, bo miały jeszcze w misce od poniedziałku resztki suchego. Teraz jednak pani Halina złamała nogę i koty są zdane na mnie i pmoc pani Emilki w transporcie...A mój mąż się zbiesił, jak się dowiedział, że ma kurs do W-wy. Był wściekły i powiedział mi co myśli o mnie i kotach. Mam za zadanie się zastanowić nas sobą
Nie wiem co dalej będzie. To mnie już zaczyna przerastać. Jak ja mam tam jeździć...W tygodniu nie mogę, w weekendy-zależy to od męża, który się zbiesił...
Czy jest tu ktoś z Mińska i okolic, kto mógłby mi pomóc???
Na dokładkę nie mogłyśmy wyjechać z działek, zakopałyśmy się w śniegu. Do tej pory mam zakwasy od pchania auta. To jakiś koszmar.
Najważniejsze jednak, że kolejne kotki są w cieple.
Myszko, Syku, dziękuję Wam, gdyby nie Wy, to nie wiem co...