
Ale po kolei... Było tak:
Na początku podjęłam decyzję że Tosiek jest strasznie samotny jak jestem w pracy, wita mnie jak by nie widział się ze mną rok a nie parę godzin. No to co? Dokacamy.
Najpierw odpowiedziałam na post "pewnej" pani z "pewnego" azylu. Po bardzo niemiłej rozmowie stwierdziła że nie da mi kota bo nie mam siatki w oknie.
Trochę się podłamałam bo przecież nie jest to wyznacznik dobrego właścicela jakś siatka w oknie ale dobra nieważne.
Potem był Oskarek (dymny kociak) wszystko było na najlepszej drodze... ale w ostateczności trafił do innego domu.
Stwierdziłam wtedy że na forum trudniej znaleźć kota niż wygrać w totka a przecież byłam czynnym użytkownikiem a nie jakąś nówką sztuką... Podjęłam więc ostatnią szansę forumowej adopcji i po rozmowie z KasiąD. znalazłam kociaka dla siebie. 2 razy przekładałyśmy termin odbioru kotka bo raz był grzyb a raz był przeziębiony. Okazało się jednak że to był FIP kotek odszedł nim zdążyłam go poznać...
Tragedia w ogóle - jestem jakaś naznaczona czy co???
Stwierdziłam wyluzuj jak Ci trochę przejdzie pojesziesz do Konstancina do azylu. I wtedy zadzwonił kolega:
-Chcesz kota?
- Chcę.
- Ok.
-Ale jakiego opowiedz mi coś o nim...
i wtedy dostałam zdjęcia tego:

Co to jest?
To Maine coon (serio!) urodził się w hodowli Viki Black (serdecznie pozdrawiam Panią Anię



Na imię ma Makary czyli szczęściarz ale mówimy na niego Makaron. Teraz ma już 10 miesięcy po deformacji klatki piersiowej nie ma śladu. Kot jest zdrowy wesoły z Tośkiem się zakumplował (Tosiek w ogóle jest zazdrośnik i nie nie lubi się spoufalać z makaronem więc kończy się na wspólnych zabawach) jest ulubieńcem mojej współlokatorki no w ogóle och i ach

teraz wygląda tak:



No i jestem dokocona
