Mufka (zwana przez nas Mrufką) dała nam wiele, wiele radości. Była małym, radosnym i wesołym kociakiem. Wszędzie za nami chodziła, cudownie bawiła się ogonem, robiła fikołki wokół poprzeczki stołka. Zaglądała nam przez ramię w kuchni, patrząc co robimy. Gorzej nie mogło się dla niej złozyć - wigilia, święta, nie było nas w domu - zanim wyłapalismy, że kot nie pije - był już początek 2 dnia świąt. Zaczęłam ją poić wodą, leżała z nami, nie chciała być sama - wieczorem pojechaliśmy do kliniki na Brodowicza (miała dyżur - NIE POLECAM!!!!!!!!!!!!!!!!!)Wet się pomylił - nawet jej nie zbadał - dał kroplówkę, jakiś zastrzyk. Trochę odżyła. Na drugi dzień mąż pojechał do naszego weta na Białoprądnicką - ratowali jąstrasznie długo - nie udało się

Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że mogłam jechać z nią w sobotę. Ale nie przypuszczałam, że wymioty kociaka (sporadyczne) to nie zjedzenie czegoś, tylko poważna sprawa.
Pojechaliśmy po Kucharka - w sumie to decyzja męża - wziąć kota podobnego do Mrufki, dzikiego, starszego. Mądra decyzja. Jest u nas 6 dzień. Wychodzi z pokoju, je, pije. Zwiezdza cały dom. Patrzy na nas smutnymi oczami; taka niepewna. NIe podchodzimy do niej , jeśli sobie rego nie życzy. Mówi nam - możesz patrzeć na mnie - ale na razie dasj mi spokój. Syn ją wczoraj podobno głaskał i nie uciekała

Ja ją "uwodzę" mięskiem z indyka, a ten w środku nocy przychodzi z 18-tki i daje mu się głaskać

Szuwarek lubi siedzieć w kuchni - i jak Mrufka, wyłapuje najlepsze kocie miejsca w domu. Myślę, że jeszcze trochę, i pozwoli się głaskać, wskoczy na kolana i zamruczy. Dobrze, że jest z nami
