AnielkaG pisze:szkoda, że nikt tu nie przyjechał, kota z mamuśką nie złapał i nie uratował, jak to było w przypadku Kynka. Miały pecha.
Możesz przecież pojechać. Na razie na obietnicach i ruganiu Tosi Twoja pomoc się kończy. Kotka została złapana, jest wysterylizowana,odrobaczona io zaszepiona. Miała w perspektywie mieszkanie w klatce, bo nie nadawała się do adopcji, a ja mam w domu kilkanascie kotów FeLV dodatnich. Dostała ode mnie zapas karmy. Odwiozlam ją na miejsce samochodem. Więc wybacz o jakim nie RATOWANIU mowa? Nie dla każdego kota pomoc=dom.
AnielkaG - zrobiłaś wszystko dokładnie tak jak pisałaś wcześniej. Dzięki Tobie kotka jest wysterylizowana i nie będzie rodzić kolejnych kociaków skazanych na śmierć. Co prawda nadal grozi jej otrucie/zatłuczenie czy co się tam przytrafiło tamtym kotom, które w tym miejscu przeszkadzały, ale ma już większą szansę na dłuższe i lepsze życie. Uprzedzałaś na samym początku, że nie możesz wziąć kocurka, że jak kotka okaże się nieadopcyjna to nie może u Ciebie zostać i będzie musiała wrócić - i tak się stało. Chciałabym, żeby wszyscy tak jasno określali co mogą a czego nie mogą (i dlaczego) zrobić.
Do Szydłowca nie mogę pojechać bo ani nie jestem zmotoryzowana, ani nie mogę zostawić kotów, które mam pod opieką (w tym Fionki, którą trzeba odsikiwać i odkupkowywać co kilka godzin). Nie wspominając o moim zdrowiu i o sensowności takiego pomysłu. Wystarczyło zabrać kotka od tych ludzi w momencie gdy był złapany - wtedy od poniedziałku byłby w szpitalu. Spuchnięta, gorąca łapa - to może się skończyć naprawdę bardzo źle.
Z leczeniem dzików miałam do czynienia sporo (takich pół-dzikich, które trzeba było trzymać w boksie lub bytówce, żeby móc podać im leki bez łapanki)- Julinka i Justin jak do mnie trafili byli dzikimi kociakami z kk, który wraz z kryjówką pod wanną zagwarantował im ksywę Darth Vader. Do zastrzyków u weta łapałam je codziennie (raz jedno, raz drugie) w grubych zimowych rękawicach. Zakraplałam oczy, myłam i zakraplałam nosy przy zmumifikowaniu kota w kocu i pewnością, że chwila nieuwagi zakończy się pogryzieniem i podrapaniem (oraz koniecznością kolejnego łapania). Z łapaniem mam małe doświadczenie, ale kociak był złapany i zamknięty z mamą na strychu w sobotę - wystarczyło go przetrzymać u siebie (piwnica/łazienka) lub u tej znajomej, która się przejmuje losem tej dwójki (o ile to nie ta sama osoba, u której kotki były) przez niewiele ponad 24h. Wiem, że złapanie dzika (choć skoro go głaskała etc. to kompletnym dzikiem nie jest) jest trudne - dlatego ważne jest, by -jak się go złapie - nie wypuszczać.
Nie mam pojęcia jak można organizować transport dla kotów, których nikt nie przechowa nawet przez 24h - przecież osoba transportująca nie będzie czekać tygodniami, aż koty przyjdą i zostaną złapane? Ale pewnie źle mi się wydaje.