Broszka pisze:Co tu taka cisza?
hanelko co słychać?

Cisza zapadła, bo już nie miałam sumienia wchodzić na głowę sąsiadce i wysiadywać przy jej lapku.
Mój komp wczoraj do mnie wrócił, choć bez entuzjazmu. Wywalił się, ledwie facet, który go naprawiał poszedł sobie. Próbował się podnieść w trybie awaryjnym, ale w końcu chyba machnął ręką, doszedł do wniosku, że niektóre kompy mają cięższe życie niż inne, za co pewnie pójdą do kompowego nieba, gdzie nie uświadczysz ani jednego sikającego kota.
Nie wiem, kiedy nadgonię zaległości w zaprzyjaźnionych wątkach...
Tymczasem życie toczy się nieustannie. Czy mam dostęp do kompa, czy nie.
Mieliśmy przegląd „oczny” w dość dużej grupie: Soser, Kastor, Franek i maluchy. Każdy dostał po dwa rodzaje kropli, ale inny zestaw, więc zabawy mam trochę. Soser bardzo cierpiał ostatnio. Okulistka wycisnęła mu brodawkę. Robimy to regularnie i wszystko jest w porządku. Tym razem wyraźnie bardzo go bolało. Ocierał lewą stronę pyszczka o meble, dywan, ściany, mnie. Oko zrobiło się bardzo przekrwione i obrzęknięte. Prawie nie było widać bielma. Okazało się, że to nie zabieg tak mu dokuczył, tylko zwichnięta soczewka zaczęła się przemieszczać. Już jest w miarę dobrze, oko znów całe zasłonięte bielmem i przestało boleć.
Maluchy rosną i są coraz ładniejsze. Florek waży 1680g, Matylda 1460g. Mają już po 11 tygodni. Jednak Florek wciąż nie chce być zdrowym kotkiem. Robiliśmy echo serca, bo bardzo szybko się męczy. Są zmiany, ale wtórne do kłopotów z oddychaniem i powinny się wycofać, jak mały się ogarnie i wyrośnie.
Matyldy oczko wcale się nie poprawia. Nie wywinie się od skalpela. okulistka zaleciła wyczekać z nią do piątego miesiąca i będziemy podszywać powieczkę. W tej chwili prawie całe oko jest zasłonięte trzecią powieką, a ta właściwa wywija się do środka i drażni rogówkę.
Florek już tak nie rzęzi, jednak rtg nie wykazuje jakiejś zasadniczej poprawy. Puściłam obydwoje w gabinecie, żeby poobserwować. Biegali jak szaleni, jednak po krótkim czasie Florek, nie przestając brykać i gonić się z siostrą zaczął ziać otwartą buzią.
Jednak obydwoje byli w na tyle dobrej formie, że udało nam się pierwszy raz zaszczepić. Zrobiliśmy również testy na białaczkę. Są ujemne.
Kastorek chudnie regularnie. Każda wizyta kontrolna, to mniejsze cyferki na wadze. Od momentu, kiedy stary kot zaczyna tracić regularnie na wadze do momentu, kiedy... mijają mniej więcej dwa lata. Zaczął rok temu... Ale mam nadzieję, że głupia miss wykidajło nie umie liczyć i mamy jeszcze baaardzo dużo czasu... No... jeszcze trochę więcej...
Tymczasem pasę go po cichaczu w ciągu dnia razem z wciąż chudnącą Kocidą i wiecznie wypłoszoną Antosią. Weźmiemy los podstępem

Płacze mu oczko. Kropelkujemy dwoma rodzajami kropli. Nie lubimy tego. Bardzo.
Kocida nie czuje się dobrze. Widać to. Wydaje się coraz drobniejsza. Czasem siedzi z zamkniętymi oczami i trwa. Ale apetyt ma wciąż jeszcze bardzo dobry. Jest moją malutką broszeczką. Nie odstępuje mnie na krok.
Frankowi też trochę popsuły się oczy. Tak długo leczone, znowu są zaczerwienione. Przed podaniem kropli broni się, jak diabeł przed wodą święconą. Poza tym jest przecudnym, pełnym godności i dystynkcji kotem. Delikatnym i czułym. Przychodzi na kolana, albo do łóżka, przytula się delikatnie, mrużąc przecudne zielone oczy i mruczy, mruczy, mruczy cichutko. Bawi się delikatnie moimi rękami łapkami bez pazurków. Patrzę na niego - przy Ludwiczku był małym szałaputem... Jaki Ludwiczek byłby teraz, gdyby był? Najwyraźniej takie anioły nie mogą istnieć na ziemi...
Barbarka, grubiutka Barbarka... Mój Brzydki Bury Kot. Słodka, kochana kruszynka. Zawsze zadowolona. Zawsze uśmiechnięta. Zawsze mrucząca...
Miała robiony kontrolny rtg. Nie ma pogorszenia. Przyzwyczaiła się do inhalacji i teraz jest to dla nas dodatkowa chwila pieszczot. Jednak nie ma mowy, żeby zechciała korzystać z tego niemowlęcego. Oddałam go komuś potrzebującemu, a my korzystamy z kociego, pożyczonego z lecznicy.
Wiewiórka ma kryształy w pęcherzu. Kilka całkiem sporych sztuk. I stan zapalny.
W zeszłym tygodniu poszłam zaszczepić Sosera. Nie do naszej lecznicy, bo żal mi go było targać trzema autobusami z tak w sumie błahego powodu, tylko do tej blisko domu. Weszliśmy do lecznicy, drzwi do gabinetu otworzyły się. Soser wszedł dziarsko, krokiem defiladowym, uśmiechnięty od ucha do ucha, radośnie merdając ogonem. Okrążył wetkę kilka razy i przywitał się ślicznie. A ona:
chce się pani jeszcze szczepić takiego schorowanego psa?Dysonans między jej słowami, a zachowaniem Sosera sprawił mi tak niewymowną przykrość, że poczułam łzy w gardle. Jak ona mogła?! Jak mogła tak powiedzieć?!