wróciłam dziś do domu. im dłużej babcia była z Bystrą, tym rzadsze telefony dostawałam, więc chyba przywykła

pierwszym odkryciem, jakie poczyniłam, był ubytek karmy w worku - zdecydowanie większy, niż spodziewałam się po trzydniowej obecności, a babcia jeszcze do tego radośnie przyznała, że dzieliła się z kotkiem kolacją. cóż, święta w tym roku przyszły wcześniej dla futrzaków

drugim - ponownie zasikany dywanik w łazience. sika na jeden, wybrany. chyba po prostu się z nim pożegnamy
trzecim, że Bystra się na śmierć obraziła za nieobecność i nie przyszła mnie przywitać. siedzę więc sobie spokojnie w pokoju - no bo to przecież
kot, jak jej się zachce, to przyjdzie - ale babcia jest tym faktem tak poruszona, że chodzi po domu i szuka, woła, zagląda. i z grubsza co trzy minuty przychodzi mi powiedzieć, że jej nigdzie nie ma, a w ogóle to szukała jej dzisiaj trzy razy, i znalazła ją w piwnicy, a potem nie w piwnicy, a potem nie znalazła, a w ogóle to jej nie ma, więc może bym poszukała, albo ona się po prostu obraziła, dlatego nie przychodzi, ale jak zgłodnieje, to na pewno przyjdzie, chyba że jest gdzieś zamknięta albo siedzi w szafie, więc ona (~babcia) na wszelki wypadek jeszcze raz poszuka...
no, ale przeżyły obie. i Bystra wraca na dietę.
ciekawe, co zrobię na grudniowe święta...