Ostatnie tygodnie nie były łatwe, przegrana walka z chorobą Arii dała się nam wszystkim we znaki...
Wciąż pamiętam takie scenki, jak ta:

Bez Arii koty zaczęły ustalać na nowo hierarchię w stadzie - szczególnie rozrabiał Sierżant...Tłukł wszystkich, jak popadło...a potem sam maszerował na kwadrans do klatki (taki
karny jeżyk 
) Któregoś dnia Kuba nie zdzierżył i oddał... A że to wyższa klasa wagowa, Sierżant ewakuował się pod kredens na dobrą godzinę
Zdziwione miny kotów -bezcenne (ja też zbierałam szczękę z podłogi, nie powiem

)
Kubuś postanowił pokazać stadu, że zazwyczaj ustępuje nie ze słabości, ale z umiłowania świętego spokoju
Na ferie świąteczne przyjechał do nas gość:

No i z tym koleżką było zupełnie inaczej, niż z Arią - Julek za bardzo chciał się zaprzyjaźnić z kotami, w rezultacie biedne futra większość dnia spędzały tak:

Kubuś po raz kolejny udowodnił, że jest twardzielem - i trzymał się niższych poziomów, przez co regularnie wchodził w kontakt z tajfunem...

Obserwował intruza z podwyższenia:

Czasem spokojnie zapadał w drzemeczkę, kompletnie nie przejmując się psem:

Przychodził też na kolanka, ale wtedy natychmiast meldował się też Julek...

Kiedy pies robił się zbyt namolny, Kuba nie miał oporów, żeby
sklepać mu pysk (tego nie uwieczniłam na zdjęciu - a szkoda!

)
Dziś rano koleżka pojechał do siebie, popołudniu koty powoli zaczęły schodzić na podłogę

Na kolankach zrobił się tłok, Kuba dyplomatycznie oddaje pole pozostałym stęsknionym pieszczot futrom, sobie pozostawiając siedzenie na moim fotelu, jeśli tylko na chwilę z niego wstanę
Fajnie nam się razem mieszka - ale nie mogę być taką egoistką - czas na nowy domek, taki, który będzie miał więcej czasu i kolanek
