Aaaaa, myślałam, że napisałam, a tu nic
Ogólnie we wtorek byłam na wizycie poadopcyjnej, bo kot tak się stresował, że zasikał cały dom. I trzeba go było złapać, zamknąć w mniejszym pokoiku, żeby oswajać, uspokajać i kontrolować kuwetę. Łapanie niby było szybkie, ale co kot się nawarczał i nadrapał, to jego... mam krwawą szramę na dłoni. I tak wróciłam do domu nieco zdołowana....
Jak dotarłam do Miszki i ona była taka szczęśliwa, że mnie widzi i ja się ucieszyłam, że ona się tak łasi i że mam takiego kochanego koteczka, co mnie tak lubi - to z tej całej radości postanowiłam ją wziąć na ręce.
Jeszcze mam oczy, ale milimetry i nie byłoby tak różowo
Bo Miszka kocha pieszczoty, ale wtedy, kiedy to ona chce.
Dziś też byłyśmy na spacerku, ale ubranie w szeleczki nie było już takie łatwe :/ Dziewczyna się niecierpliwiła, zasyczała kilka razy... spacerek jej się bardzo podoba, ona ma taką szczotę wielką sterczącą, ten ogon ogromny, jak druga Miszka niemal

Biega, skacze, niuch, zwiedza, czujna jest cała, napięta, a taka zadowolona
Ale wracamy do domku, podchodzimy pod specjalnie uchylone drzwi (miało się wietrzyć), a tu z nich wypada jakiś wielki, rudy kocurro

A Miszka nagle warki, pomruki, syki, wrzaski i rzuciła się za nim - szczęściem, że szeleczki naprawdę dobrze trzymają... ale jeszcze przez pewien czas próbowała skakać i syczeć tam, gdzie on pobiegł, napuszona była taka, wściekła cała, burcząca... w końcu dała się przekonać do wejścia do domu, obniuchała wszystko, ogon jej latał nerwowo we wszystkie strony, buczała cała i się trzęsła. Oj, nie lubi ona innych kotów :/
A przy zdejmowaniu szeleczek, ponieważ jeszcze trochę zdenerwowana była, to już mnie drapnęła za bezczelność, chamstwo i opieszałość. I że co ja sobie w ogólę wyobrażam.