» Nie sty 24, 2010 23:59
Re: karmicielka jest już w szpitalu psych. 4 kotom grozi schron!
Jakimkolwiek ratunkiem byłaby chociażby puszka karmy, żeby dozorca raz dziennie mógł ja wyłożyć kotom piwnicznym przynajmniej dopóki maluchy się nie odchowają a koty nie zmienią stołówki. Ta karmicielka karmiła większość kotów z okolicznych bloków. Takie mrozy i brak jedzenia może się skończyć dla tych zwierząt tragicznie. Nie wiem czy ta piwnica nie jest jedną z niewielu otwartych w okolicy a jest naprawdę gigantyczna i bardzo ciepła. Może ktoś ma jakieś zbędne puszki, jakiś kitekaty, whiskasy, "biedronki", których rezydenci nie mają ochoty jeść?
Dla najbardziej miziastego kocurka zamieściłam takie ogłoszenie:
nakolankowy czarny kocur szuka domu- za tydzień trafi do schronu
Kocurek jest wykastrowany, akceptuje inne koty i korzysta z kuwety. Jest oswojony, garnie się do ludzi i uwielbia przesiadywać na kolanach.
Jego właścicielka trafiła do szpitala, bez opieki zostawiając 4 młode, oswojone domowe czarne koty: dwa kocury i dwie kotki. Koty mają tydzień na znalezienie domów, chociażby tymczasowych w przeciwnym wypadku trafią do schroniska, to będzie dla nich wyrok śmierci.
Nie mam weny twórczej, nie mam pomysłu na dramatyczne apele. Nie po tym wszystkim co oglądałam przez ostatni miesiąc. Powiedzmy, ze moja wrażliwość na cierpienie zwierząt się mocno przytłumiła, z bezsilności. Cały miesiąc poświeciłam tej sprawie, żeby doprowadzić do zamknięcia tej kobiety, że się brzydko wyrażę w wariatkowie i żeby ratować kocięta, które stamtąd zabrałam. Spędziłam wiele godzin siedząc w jej mieszkaniu, w tym niewyobrażalnym smrodzie oglądając muchy ścierwice chodzące po ścianach aby zabrać choć jednego chorego kociaka czy dorosłego kota na kastrację. W godzinach liczę czas, który spędziłam tłukąc w jej drzwi i czekając jak ona skończy dyskusje z telewizorem lub schowa chore koty do szaf. Godziny spędziłam na rozmowach z jej rodziną. Gryzłam się w język gdy trzymała w rękach zdychającego kota i mówiła mi, że to okaz zdrowia, bo tylko na spokojnie mogłam jej go odebrać każdego z tych kotów. Każde zdanie musiałam powtórzyć po 10 razy aby do niej dotarło, najmniejsza oznaka zdenerwowania wywoływała w niej agresję. Do tego wszystkiego mogę dodać czas spędzony na wożeniu kotów na kastracje i spędzony w lecznicach. Po tym miesiącu sama się już czuję jak wariatka.
