No dobra, napiszę to wprost.
Nie jestem doświadczonym DT. Miałam pod opieką kilka kotów. Tym, które miały predyspozycję znalazłam DS (raptem 3 koty), a 3 maluszki pojechały ode mnie do innego DT do Warszawy. Mam też pod opieką stadko 6 bezdomniaczków, które wykopały samochodzik z garażu i teraz go okupują. Ciągle się uczę i z racji tego, że jestem panikarzem i nie wszystko jeszcze wiem często potrzebuję rad.
Mieszkam na wsi, w bloku, w małym mieszkaniu na parterze, z rodziną. Jest nas czworo, wszyscy pracują i nie ma nas 8 – 9 godzin dziennie, weekendy mamy wolne. Do rodziny należy też Aron (cielako - pies, 45 kg, 11 lat, świeżo zaszczepiony i odrobaczony, mieszaniec niewykastrowany) i Kitka (kocia terrorystka, rok i 10 miesięcy, ciachnięta, przetestowana, odrobaczona, zaszczepiona). Aron jak na swój wiek jest trochę „szajbnięty” i zachowuje się jak szczeniak

. Jest żywo zainteresowany każdym nowym przybyszem i trzeba go bardzo pilnować przez pierwsze dni. Kotów nie lubi, ale po kilku dniach toleruje je. Nigdy żadnemu nie zrobił krzywdy. Kita to Kita, dać jej kota i ona już świata poza nim nie widzi. Uwielbia kociego berka (łącznie z fruwaniem po ścianach), zapasy i wszystkie możliwe zabawy z nowym przybyszem. W zabawach czasem nie jest delikatna – nikt nie nauczył tej kociej sierotki jak się bawić delikatnie. Nie wiem jak zareagowałaby na kocurka bo dotychczas gościły u nas same kotki. Wszystkimi sierściuchami opiekuję się ja i ja je utrzymuję finansowo (żarcie, wizyty u weta i inne wiadome rzeczy), nie jest łatwo, ale z drobna pomocą daję radę. Reszta domowników jest tylko do zabawiania, głaskania, czasem podania posiłku i kochania

.Nasz dom to dom niewychodzący z zabezpieczonym balkonem, okna nie są zabezpieczone. To nie muzeum, można skakać po ścianach bez konsekwencji. Nie mamy możliwości izolacji, nie mamy klatki więc wszystko idzie „na żywioł”. Na klatkę ciągle zbieram, ale zawsze coś po drodze wyskoczy (ostatnio dwa gluty z garażu

).
Nie mamy na miejscu weta, najbliższy jest w sąsiednim miasteczku, ale bez żadnego sprzętu. Dobry (dokładny, słuchający, walczący do końca) wet ze sprzętem (usg, rtg, laboratorium, możliwość wysyłki próbek do Niemiec, szpitalik) jest 50 km od nas. Trochę sobie liczy, ale taki wet to deficyt w naszym regionie. Następni są już ponad 100 km od nas (Szczecin, Koszalin).
3 maluszki o których pisałam wiózł Rafał (mąż Zosi), który przywiózł do nas „na spanie” ze Szczecina Milusię jadącą do nowego DT. Następnego dnia wszyscy pojechali z Koszalina do Warszawy. Nie wiem czy Rafał nas i naszą wieś pamięta.
Reasumując: jeśli nikt bliżej Zosi nie będzie miał możliwości aby przejąć Bąblastego na DT to mały może przyjechać do nas (po negatywnych wynikach testów), oczywiście tylko po Waszej akceptacji. Jeśli macie jakieś dodatkowe pytania proszę pisać – odpowiem. Jeśli nie jesteśmy „godni” to też zrozumiemy.
Pamiętajmy, najważniejsze jest dobro kota.
edit. przepraszam za ten przydługi wywód.