W sobotę pojechałam do sklepu kupić sobie nowe butki, takie śliczne upatrzone od dawna...
Przed samym wejściem do sklepu odruchowo spojrzałam tam gdzie zglądało jakieś dziecko... Przy sklepowych wózkach leżało maleńkie kociątko, a raczej coś co je przypominało - brudna, zaropiała kupka futerka - na betonie w pełnym słońcu. Zanim do niej dotarłam ktoś najechał wózkiem, inny przesunął butam a jeszcze ktoś odsunął patykiem, żeby wziąć koszyk. Normalnie się zagotowałam. Maleństwo przelewało się przez ręce i było nieprzytomne, buzia zaklejona od glutków i ropy ledwo dychało. Zabrałam kitusia w samochodzie umyłam dziobek i pędem do lecznicy.
Maleństwo dostało kroplówkę (wenflon zakładała p. chirurg bo żyłki cieniutkie jak niteczki), antybiotyki, doprowadzona do porządku w chłodzie zaczęła dawać jakieś znaki życia. Wyniki testu nie wykazały panleukopenii. Krew pobierana była z żyłki ciemieniowej (tak się chyba nazywa ta pod bródką).
Koteczka ma już imię - Tosia, mieszka teraz u mnie i jeśli ma tylko koci katar to ma szanse na wyzdrowienie. Póki co składa się z futerka, kosteczek i smarków ale ciężko pracujemy nad karmieniem (nie chce jeść więc przymusowo co 3 godziny dostaje porcję żarełka).
Coraz bardziej przeraża mnie ludzka znieczulica. Po wywiadzie dowiedziałam się, że ".. ona tu już tak od wczoraj urzęduje, ale wczoraj to jeszcze trochę za ludźmi chodziła, a dziś widzisz Pani tak tylko leży..."
Ładne butki mam komu je dam...
Po dwóch dniach jest juz w stanie sama siedzieć, nie przewraca się i wygląda jak kotek Oto ona dziś rano:

Wtorek 12.06.2007
Maleńka ma b. wysoką gorączkę, wysoki poziom leukocytów i nie ma biegunki póki co... Waży 350 gram. Dostaje convalescensa z mlekiem dla kociąt, raz gęstą papkę, raz do picia. Apetytu nie ma, więc do pyszczka na siłę. Ma ogromne problemy z oddychaniem bo cały katar siedzi w środku.
Bardzo bym chciała, żeby wyzdrowiała, ale liczę się z tym, że może się nie udać...Tyle takie małe kociątko musi znosić i cierpieć, że mam nadzieję, że trochę sprawiedliwości jednak jest i wszystko dobrze się skończy.
Sroda 13.06.2007
Tosia bez zmian, po maleńkiej poprawie teraz znów bez zmian, ma gorączkę i ogromne problemy z oddychaniem, katarek siedzi w środku w nosie i bidulka nie może porządnie złapać oddechu. Trze łapeczkami nosek i płacze. Straszne biedactwo. Nie pomagają inhalacje, kropelki do nosa, nic.
Apetytu dalej brak, ale nie broni się tak przed karmieniem i chyba nawet chętniej przełyka.
Wczoraj zmieniła jej wetka antybiotyk na mocniejszy, zobaczymy może teraz jakoś pójdzie.
Martwi mnie jej okrutny katar, który pomimo antybiotyków nic a nic sie nie zmniejsza, tylko oczka ma ładniejsze.

Poniedziałek 18.06.2007
Po weekendzie wieści najlepszych niestety nie mam...
W piątek Tosi bardzo się pogorszyło, nochalek zatkał się na amen... Nie pomagały kropelki, wyciąganie glutków gumową gruszką, nic. Dodatkowo na dworze upał i duchota nie pomagały. Obawiałam się czy damy radę dotrzeć do lecznicy bo biedactwo dosłownie się dusiło i nie potrafiła załapać, że można otworzyć pysio i będzie trochę łatwiej. Jechałam samochodem i ryczałam a ona leżała u mnie na kolanach, przerażonymi oczkami patrzyła na mnie i nie wiedziała co się wokół niej dzieje. W lecznicy została zapakowana do komory tlenowej na inhalacje i to jej pomogło na krótko, ale pomogło. Znów zmieniono antybiotyk i nafaszerowana kroplówą i zatrzykami wróciła do domu. Noc okropna - walczyła o każdy oddech a ja siedziałam z nią , głaskałam, pyszczek otwierałam i wtedy stała się moim własnym kotkiem...
Od piątku codziennie ma inhalacje i narazie zatrzymało się w miejscu, zobaczymy co będzie dalej mam nadzieję, że juz gorzej być nie może i po takim kryzysie będzie lepiej.
Tosieńka jest kochana mimo ilościi zastrzyków jakie dostaje przytula się do wszystkich, mruczy, jest bardzo ufna.
Wtorek 19.06.2007
Dziś rano Tosiaczek zjadł swój pierwszy samodzielny posiłek z miseczki
Maleńko, ale i tak okropnie się cieszę...
Środa 20.06.2007
Wczoraj po powrocie z pracy nr 1 zrobiłam Tosi pół kubka jedzenia, wlałam wszystko do miseczki i podstawiłam pod nosek (mysląc że liźnie parę ray ozorkiem tak jak rano, część dam strzykawką a cześć na później) i poleciałam szykować rzeczy do pracy nr 2 (miałam dwie godziny na dotarcie do lecznicy, czekanie w kolejce, kroplówkę, inhalację powrót do domu) co było prawie niewykonalne - że o mandacie za prędkość i 6 pkt karnych nie wspomnę . No ale wracając do rzeczy, w ciągu kilku minut Tosieńka obskoczyła całe pół kubka convalescensa - normalnie zjada tyle w ciągu całego dnia i brzuszek zrobił się jak balonik. Biedna Tosia się przejadła Przekęcała sie z boku na bok, sapała, wzdychała, transporterek obkupkała calusieńki... Nie obyło się bez masażu obolałego brzusia... Mam nauczkę, wydzielać porcyjki zagłodzonemu kociątku...
Dziś raniutko sama przytuptała na swoich patyczkach do kuchni, przeszła dzielnie obok dwóch śpiących (nawet jej nie usłyszały ) wieeeelkich psów i położyła się na słoneczku. Pięknieje z dnia na dzień dziewczynka.
Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko rosła i zdrowiała...
Piątek 22.06.2007
Wczoraj wyjęła p. doktor Tosi wenflon, dziś idziemy tylko na inhalacje i jeśli będzie ok to za kilka dni na odrobaczenie Oby się tylko po odstawieniu leków i odżywiania dożylnego nie pogorszyło... Jeju ale ze mnie pesymistka, nie może się pogorszyć...
Sesja zdjęciowa Tosi, na której dobrze widać jej artystyczną duszyczkę...








Środa 27.06.2007
Tosia czuje sie też dużo lepiej, troszkę jej jeszcze jedno oczko choruje, ale to i tak jest już pierdółka. Apetyt ma jak wilk, pochłania wszystko co wpadnie do miseczki i rośnie w oczach! Poza tym ma ADHD i już ją za to uwielbiam!!!!!!! Żeby się wyspać muszę ją chociaż na kilka godz nad ranem do kontanerka zamknąć bo jej ani w głowie spanie.
I w taki sposób Tosia została moim kolejnym kotem...
Więc mogę już Wam ja przedstawić.
Zdarza się jej jeszcze kichnąć czasem, ale samopoczucie ma doskonałe, wariuje jak całe stado kociaków, rozrabia, gryzie drapie i psy ustawia...