Problem w skrócie wygląda tak:
Pewna pani dzierżawiła stajnię od mojego znajomego gospodarza. Przytargała ze sobą ok. 10 kotów. Nie widziała potrzeby karmić ich, więc koty polowały i żywiły się zlewkami z kuchni. Nie widziała potrzeby odrobaczenia ich, leczenia (po niektórych widać, że wizyta u weterynarza wskazana - nastroszona sierść, zaropiałe oczy, wycieki z nosa) oraz sterylizacji, czy kastracji.
W zeszłym tygodniu pani zabrała konie i wyniosła się do innej stajni. Zostawiła wielki dług oraz... swoje koty

Nie wiem dokładnie ile ich jest, bo z tego co mówił gospodarz jednego malucha - bardzo słabego - na samym poczatku dorwały psy i jeden, albo dwa kolejne skończyły podobnie. To gospodarstwo to nie miejsce dla słabych, chorych zwierząt, które nie mają dość sprytu i siły, aby uniknąć zagryzienia. Poza tym gospodarz jest ubogim człowiekiem, nie jest w stanie wykarmić, a tym bardziej leczyć, czy kastrować takiej gromady kotów (ma dwa swoje).
Koty widziałem raz. Większość jest szara z pręgami, bardzo ładnie umaszczona. Był też czarno biały maluch, ale on chyba nie żyje i bardzo zaropiały, osowiały również czarno biały dorosły kot. Na razie nie wiem, ile jest kotek, a ile kocurów. Nie wiem, czy kotki już są w ciąży... A jeżeli jeszcze nie są, to niedługo będą, wiosna idzie

Przy następnej wizycie zrobię zdjęcia i postaram się sprawdzić, "kto jest kto", ale nie ręczę za rezultat, bo nie wszystkie koty pozwalają się dotykać. Większość na szczęście jest oswojona, podchodzą do człowieka. Na razie chciałem zainicjować temat i prosić Was o rady, co można w tej sytuacji zrobić, do jakiej instytucji się zgłosić. Czy TOZ ma jakieś fundusze na kastrację?
Jedyne, co mogę zrobić, to wozić koty na zabieg i pomóc w szukaniu nowych domów. Tylko, że kot z zabiegu MUSI trafić już do nowego domu - powrót do gospodarstwa = pewna śmierć (psy). Nie mogę wziąć żadnego kota na przechowanie, nie mam nadwyżki finansowej na opłacenie kastracji. Pomocy!