powiem tak, kilka miesięcy temu wzięłam kotka ze schroniska, po pol roku, kotek zaczął chorować, miał rozwolnienie, pojechałam więc do weterynarza, który zbadał kotka i poiwedział, że on właściwie nie wie co to jest ale da mu zastrzyki, (na które jeżdziłam jeszcze przez 4 następne dni) bo przyczyny mogą być rózne, przyjechałam do domu, kotka poczuła się lepiej ale nie minęło dwa tygodnie kiedy sttan się powtórzył, zgłosiłam sie do weterynarza, który nadal nie wiedział co na to poradzić, więc dał mu następną serie zastrzyków, po otatnim nieudolnym zastrzyku kot zaczął wariować mi w smaochodzie, tak płaczącego kotka nie widziałam nigdy, (całe życie spędziłam w towarzystwie kotów), szybko pojechałam do innego weterynarza, który dał mu leki przeciwbólowe, pojechałam wściekła do domu, kotce sie poprawiło na dwa tygodnie... aż pewnego dnia znalałam ja martwa...

nie mam pojęcia co się stało i weterynarz oczywiście tez nie wiedział, powiedział mi tylko,że koty ze schroniska to tak mają, że się zarażają jakimiś bakteriami... za bardzo zaufałam lekarzowi, myślałam, że sobie z tym poradzi... szczerze powiem, że boję się stracić kolejnego kotka, ponieważ każde odejście kotka bardzo przeżywam, wiem że czasem kot po prostu jest chory ale od czasu kiedy weterynarz powiedział mi że z kotami ze schroniska tak jest to jakoś się boję... dlatego myślałam o kocie z jakiegoś domu, takiego niechcianego... chcę pomóc jakiemuś
(bo poza tym zamierzam kupić jednego norweskiego

, będzie miał towarzystwo

)