Do napisania ponizszego tematu zainspirowal mnie watek carolyn "i co ja mam zrobic...?" Jak to sie stalo ze polubilem koty i zapragnalem je miec? Roznie z tym jak czytam u was bywalo a u mnie nie bylo tak:
Do polowy lat 90 wlasciwie nie interesowalem sie zupelnie kotami, byly mi calkowicie obojetne, w przeciwienstwie do psow. Zawsze wydawalo mi sie ze koty sa nieczule, nie tak jak psy:). Niestety nie mialem nigdy psa (nie liczac kiedys jednego przez 3 miesiace, ktory nie byl moj), jedynie w dziecinstwie chomiki i kanarki. Gdzies ok. roku 97 bylem z wizyta w Wwie u przyjaciela, ktory mial kotke Marysie. Marysia zakochala sie we mnie od pierwszego wejrzenia. To bylo cos niesamowitego, siedziala mi caly czas na kolanach i w ogole nie odstepowala mnie na krok. Bylem pozniej u Slawka jeszcze kilka razy i musze sie przyznac ze nie tylko po to aby zobaczyc sie z nim...
Nie pamietam czy to sie stalo od tamtego czasu czy juz wczesniej, ale jak potem bywalem u kogos gdzie byly koty to bardzo czesto wlasciciele dziwili sie ze ich koty sie do mnie lasza. I tak doszlo do opiekowania sie kotami. Moj telefon zaczal krazyc wsrod znajomych znajomych i tak w 99 roku zadzwonil do mnie ktos pytajac czy zgadzam sie przyjac do siebie na miesiac kotke, uprzedzajac mnie ze jest, cytuje: "bardzo upierdliwa"; - Jak to upierdliwa?; -Nooo, strasznie sie przytula... wiec moze lepiej ci jej nie bede zostawial, bo bedzie ci przeszkadzac, moze jeszcze poszukam kogos innego?
Nadmieniam ze tego czlowieka wczesniej w zyciu na oczy nie widzialem, (ale zostal mi polecony przez przyjaciol) dlatego tak sie wzdragal. Ja pomyslalem -"Co on pier....., jakis dziwny chyba, przeciez taka pieszczotliwa kotka to jest super!" I tak mialem w moim mieszkaniu po raz pierwszy w zyciu kota - kotke, ktora nazywala sie po prostu Kocica.
Kocica przez pierwsze dni byla wobec mnie nieufna, bodajze przez 2 dni nie chciala jesc, ja troche zaniepokojony zupelnie nic nie wiedzacy o kotach dzwonilem do wlasciciela a on mnie uspokoil mowiac ze to normalna reakcja na zmiane terytorium. Terytorium? To slowo mnie zaintrygowalo i zaczalem wtedy czytac ksiazki o kotach, zeby byc dla Kocicy dobrym opiekounem. Tym bardziej ze wlasciciel po kilku dniach byl juz niedostepny bedac gdzies w jakichs cieplych krajach.
Kocica byla juz stara, miala jakies 12 lat. Dosc szybko zaakceptowala nowe warunki i po poczatkowej nieufnosci nawiazala ze mna prawdziwy kontakt. Kiedy teraz pisze o tym to az dostaje gesiej skorki, bo mysle ze ona chciala zebym ja zaadoptowal...
Ale po kolei: Byla bardzo spokojna, nie szalala tak jak ta moja dzisiejsza szarancza, uwielbiala glaskanie, glaskania nigdy jej nie bylo dosc. Wieczorem miauczeniem popedzala mnie zebym sie polozyl do lozka. Ja jak tylko sie kladlem to ona na mnie wlazila, wiec sila rzeczy - dla naszej wiekszej wygody, lezalem na plecach a ona na mojej klatce piersiowej (ona na brzuchu), mruczaca i gapiaca mi sie w oczy jak zahipnotyzowana. A ja ja glaskalem i glaskalem.
Pewnego razu przewrocila sie na bok, tak zebym mogl ja glaskac po brzuszku. Uwiodla mnie tym, bo juz przeczytalem gdzies ze to dowod najwyzszego kociego zaufania, jesli pokazuje brzuch. Glaszcze wiec ja po brzuszku a tu nagle jej pisk i moj wrzask i Kocicy nie ma! Uciekla! Co sie stalo?! Zadrapala mnie gleboko do krwi. Ale dlaczego??? Przeciez nic jej nie zrobilem. Bardzo mnie to wytracilo z rownowagi. Niemniej jeszcze tego samego wieczora Kocica na mnie powrocila, ja jednak juz oszczednie ja glaskalem...
Taaak, pamietam dokladnie sposob w jaki ona sie kladla, zupelnie inny niz moje dzisiejsze kotki. Np Plamka jak sie kladzie na plecach to wcale na mnie prawie nie patrzy, mruzy tylko oczy z przyjemnosci, Kubus to samo. Kocica natomiast kladla sie na bok, pozniej tez i zupelnie na plecy, ale zawsze przy tym intensywnie patrzyla mi sie w oczy. Ten jej wzrok byl taki dziwny... Co ona chciala mi powiedziec? Dzis mysle ze ona mnie wolala o ratunek... A wtedy myslalem ze po prostu pilnuje mnie zebym nie zadal jej bolu. Jakiego bolu? Ano niedlugo po tym pierwszym zadrapaniu nastapilo drugie, ale teraz juz wiedzialem dlaczego. Pod jej sutkami wyczulem guzy i to wlasnie na dotkniecie tych guzow ona reagowala drapaniem. Musialy ja cholernie bolec. Wtedy tez zauwazylem ze jak sie kladzie na mnie na brzuszku, to bardzo ostroznie, nie kladla sie tak pelnym cialem, tylnia czesc ciala trzymala bardziej na tylnich lapkach lekko tylko dotykajac mnie brzuszkiem.
Udalo mi sie jakos skontaktowac z wlascicielem zeby mu o tych guzach powiedziec i wtedy dowiedzialem sie ze ona ma raka. Podobno nieuleczalnego. Byla u mnie 2 tygodnie wiecej niz to bylo zamierzone a i tak wcale nie tesknila za swoim domem. Bardzo sie zzylismy ze soba. Jak jej wlasciciel po nia przyjechal to ona wrecz z nim walczyla zeby jej nie zabieral. Jak mi potem powiedzial Kocica byla w depresji przez 2 tygodnie, nie chciala jesc, podobno taka jej reakcja zdarzyla sie mu po raz pierwszy od kiedy ja mial, choc to nie bym pierwszy raz jak ja u kogos zostawial.
Pomyslalem wtedy ze ja cos mam z kotami i jaka to szkoda ze nie moge miec kota. Strasznie za nia tesknilem.
Zostala uspiona kilka miesiecy pozniej, gdy za mocno zaczela cierpiec. Potem dowiedzialem sie ze jej wlasciciel jej nie lubil i trzymal ja jedynie ze wzgledu na swoja TZ. Zapewne jakby wtedy mi ja zaproponowal do adopcji to bym nie odmowil.
Od tamtego czasu bardzo zapragnalem miec kota. Jednak nie wyobrazalem sobie co zrobic w czasie urlopu. Balem sie tez o moj balkon, tzn o upadek kotow. Zreszta slusznie, jak sie okazalo po upadku Kubusia, ale to juz historia na oddzielny temat. I tak dotrwalem do lata roku 2002 a ciag dalszy o tym jak trafil do mnie Kubus i Plamka jest w mojej prezentacji.
(Boshe! ale jestem grafomanem! sorki)