Wczoraj uratowałam kotka - maleńkiego chłopczyka (nie ma więcej niż 6 tygodni) bez oczka, z czterdziestostopniową gorączką i strasznym kocim katarem, sama skóra i kości. Jack Sparrow (tak go nazwałam) jest ślicznym kotkiem - czarnym z białymi skarpetkami i pięknym oczkiem pirata z Karaibów

Mieszkał w schronie na Szerokiej w Gdańsku i najpewniej przeżył jako jedyny z miotu. Koteczek jest dzikuskiem, ale niegroźnym, po kilku godzinach obecności w mieszkaniu daje się głaskać (bez rękawic) i brać na ręce. Był już u weta, jest w trakcie leczenia, myślę jednak, że z tego wyjdzie, bo ma szalony apetyt. Niestety, moja kotka tymczaska zareagowała na jego widok furią - syczała, skakała na drzwi i urządzała tym podobne sceny. Teraz siedzi odseparowana od koteczka (jego umieściłam w łazience, ją w pokoju), ale wie, że ma nieproszonego gościa i w związku z tym zrobiła się bardzo agresywna - dziś rzuciła mi się na głowę i podrapała twarz. Zdarzyło się to po raz pierwszy. Najbardziej boję się jednak, że przez nieuwagę któregoś z domowników, może koteczkowi zrobić krzywdę.
Może znajdzie się na forum osoba o wielkim sercu, która zechce go przygarnąć, chociaż tymczasowo? Nie wiem, co to będzie...