Witam Was również i trzymam kciuki za Wasze koteczki

Dzisiaj przeżyłam horror.
Jak zawsze wzięłam moją sunię na spacer. Trasa ta sama - przy jeziorku, bo ludzi rzadko można spotkać, więc można pieska ze smyczy spuścić (a piesek sporawy, owczarek niemiecki, nieprzeciętnych rozmiarów). I tak sobie idziemy, odwracam się, a psiny nie ma. Zaczęłam nawoływać i zobaczyłam, jak wychodzi z trzcin poddenerwowana (znam ją, więc wiem, kiedy jest nerwowa). Nie chciała iść dalej, cały czas chciała wracać do tamtego miejsca. Wzięłam ją więc na smycz, przywiązałam do drzewa i poszłam zobaczyć, co tam jest takiego, że tak ją to interesuje. Nie chciałam, by schodziła tam ze mną, bo górka była dość stroma, a sunia ma problemy ze stawami, więc mogłaby mieć problem, jakby weszła za daleko. Kiedy zeszłam, usłyszałam piski i zauważyłam, że trzcina rusza się jakoś nienaturalnie (wieje dzisiaj, więc wcześniej niczego nie zauważyłam). W trzcinie leżał worek. To on się poruszał. Co było w worku? Cztery zziębnięte, małe kotki, które ledwo co otworzyły oczy... Pierwsze co ściągnęłam kurtkę i je w nią poowijałam, potem telefon do znajomej, żeby szybko przyszła. Kiedy się zjawiła wróciłyśmy do domu. Kotków aktualnie u mnie nie ma, trafiły do mojego dobrego znajomego, który ma warunki, by się nimi zająć. Kiedy pojechaliśmy z nimi do weta, dowiedzieliśmy się, że jeszcze trochę, a kotki po prostu by umarły. Cud, że się nie podusiły. Jakim gnojem trzeba być, żeby zrobić coś takiego?!
Proszę Was, trzymajcie za nie kciuki, są teraz bardzo potrzebne.