Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie taka akcja,ale kotów jest cztery,w porywach do pięciu (jeden dochodzący),żaden nie jest oswojony - nie dadzą do siebie podejść na odległość bliższą,niż jakieś 3m. Odrobaczanie w jedzeniu nie wchodzi w grę,nie miałabym żadnej kontroli nad tym,który ile zjadł - żywią się głównie wieczorem i w nocy. Mogę złapać w samołapkę,ale co potem...po tym,jak mnie kiedyś dzikus użarł w rękę i wylądowałam na izbie przyjęć,nie odważę się osobiście przy nich manipulować...w zasadzie wchodzi w grę tylko dowiezienie do weta i to takiego,który z dziczkami miał już do czynienia...
Czy ktoś miał już podobne doświadczenia? Może w ogóle nie ma to większego sensu,skoro i tak w przeciągu kilku tygodni pchły wrócą,a pasożyty pewnie też?