Skubaniec był w piwnicy. Dostałam dwa zgłoszenia po rozwieszeniu ogłoszeń. Jedno koło 15, że pani widziała kotka w niedzielę, ale jeszcze przed burzą, a po burzy już nie. Ale aż mi się wierzyć nie chciało, bo chodziłam w miejscu, o którym mówiła pani, właśnie przed burzą. Odezwałby się, pomyślałam. Kilka lat temu, kiedy mieszkaliśmy na parterze na zamkniętym terenie, był kotem wychodzącym i przychodził na zawołanie, spacerowaliśmy razem z psem. No, w ogóle nie brałam pod uwagę, że mógłby się nie odezwać. Jak go ktoś zamknął w piwnicy, a słyszał, że go wołam, to płakał.
Następne zgłoszenie dostałam koło 19, po powrocie z wieszania ogłoszeń. Dzwoniła pani zza mojego bloku, że właśnie go widziała, ale zeskoczył z murku i już go nie ma. Wyskoczyłam, chodziłam, wołałam - nic. Myślę sobie - czarnych kotów na potęgę, pewnie nie Dzyndzel, boby się odezwał.
Wróciłam do domu, męczę mojego męża, żeby jeszcze raz sprawdzić w piwnicy. Poszliśmy, wołamy - nic. Cisza. Aż tu nagle w jednym z małych ciemnych korytarzyków - JEST! Siedzi. Nawet się nie zająknie, podły. Radość ogromna, dzieci piszczą, kot na rękach, z wąsów zwisa pajęczyna. Mam wrażenie, że nie czuł się specjalnie zagubiony, po prostu był na gigancie. Nawet sobie nie zdaje sprawy, cośmy przeżyli.
Ale jest, i to jest najważniejsze.
Dziękuję wszystkim Dobrym Duszom za wsparcie!
