Moja pierwsza kotka, dawno temu, miała taki niegojący się placek na grzbiecie. Wtedy nie było sztucznych karm, jadała mięso, rybę i to, co wyprosiła ze stołu.
Pomogła jej następująca kuracja zalecona przez weta. Najpierw dostała, dwa razy, o ile pamiętam w odstępach dwudniowych zastrzyk, jak się domyślam z hydrokortyzonu. Do smarowania placka zalecono pigmentum castellani, taki amarantowy płyn, który wysuszał ranę i ograniczał swędzenie. Biała kocia wyglądała jak punk. Poza tym zużyła po 1 opakowaniu wit. B complex, A+E oraz calcium panthotenicum. Po miesiącu zmiana zniknęła i więcej nie wróciła.