

Maurycy był dla mnie kotem specjalnym. Znaleziony na cmentarzu, gdzie spoczywa ktoś najbliższy memu sercu. Był jakby łącznikiem z tą osobą. I niestety Maurycy również mnie opuścił, i jemu również nie potrafiłam uratować życia.
Nie rozumiem co się właściwie stało. Maurycy dostał znów kataru. W pogotowiu mam Euphorbium i zaraz zaczęłam mu podawać. Gorszy apetyt przypisałam katarzysku. Kiedy Maurycy przestał jeść poszliśmy do lekarza. Dostał antybiotyki, nie miał gorączki. W sumie katar juz zaczął odpuszczać. A kot dalej nie chciał tknąc jedzenia. Podawałam mu troche strzykawką. Kolejne dawki leków niestety nie przyniosły poprawy. W sobotę mieliśmy jechać do weta. W piątek Maurycy był gorszy. Wieczorem zaczął bardzo ciężko oddychać, pokładać się po kątach. I nagle kiedy siedziałam przy nim na podłodze, jęknął i przestał oddychać.
Nie wiem, podejrzewałam juz że może od sąsiada (kompletna patologia społeczna) ktoś coś mu rzucił i on to zjadł i sie zatruł. Albo jakimś sposobem wyciągnął kość ze śmieci i gdzieś mu utkwiła. Już się nie dowiem. I on już nie wróci...