Do weterynarza na rentgen się jeszcze nie wybrałam, bo mam bardzo daleko i nie mam czym.
Ale męczy mnie to i nie wiem co tam się w tym jego gardziołku dzieje
Najbliższy wet powiedział, ze pomóc nie może (bo nie dysponuje odpowiednim sprzętem) i żeby zostawić to, aż się samo rozpuści, ale na pytanie czy może być z tego owrzodzenie, odpowiedział, że może. Ale że ość ma szansę "rozpuścić" się bez powikłań.
No i teraz jestem w kropce. Bo oczywiście, zawiozłabym kota bez dwóch zdań na ten rentgen, tylko że na problem składa się jeszcze brak kasy (którą jednak bym wykopała choćby spod ziemi) i transportu (viewtopic.php?f=1&t=62304&start=15).
No i tak to wygląda - sama nie wiem czy jest źle, średnio źle, czy bardzo źle. Kot nie jest w stanie na tyle złym, zeby wzywać pogotowie. Ale też uprzykrza mu "to" życie.
Nie wiem czy jest sens zwlekać w nadziei, że samo mu przejdzie, czy wywrócić wszystko do góry nogami, byle jednak go zawieźć na "przegląd". A z drugiej strony, jeśli rentgen, to i zabieg chirurgiczny, tak? A jeśli nie ma konieczności kota tak męczyć?
O czym może świadczyć jego stan? czy nie jest skrajną głupotą pozostawianie tej ości do samoistnego rozpuszczenia?
Proszę, poradźcie coś, jeśli się na tym znacie albo macie podobne doświadczenia... Bo zwariuję chyba...

