No coz Ci bede opisywac. Jeden z Konstancina półnorweg. Niestety nieopatrznie pojechałam do Pani Ireny i oczywiście wyszłam z kotem. Ma teraz trzy miesiace, jest duzy jakby miał pięć, połdługa sierśc i podobno jest półkrwi maine coonem. Wzięłam go na oswojenie, miesiąc wypędzałam robale. Zywe glisty zwracał uparcie przez kilka tygodni, był chudy, chory, zabiedzony. Kupka nieszczescia. Miałam juz nawet na niego chetnych ale kot jakby wyczul, ze chce go oddac, wiec rano zwymiotował kolejna garsc robali. Jako, ze nigdy nie oddaje w pelni sprawnych kotow (no chyba, ze kaleka, ale tego sie nie wyleczy) to zostal, a ludzie wzieli jakiegos kociaka z Konstancina, takze podwojna radosc i korzysc. Wczesniej był u mnie dorosly rusek. Piekny kocur, troche polamany, musial chyba wypasc komus z okna, albo miec malo przyjemne, bliskie spotkanie z samochodem lub czyims ciezkim butem. Kocura wykastrowałam, wyleczyłam i został...ale po 2 miesiacach moje starsze koty zaczely uprawiac wstretny mobbing i kot znalazl sie u kolegi. Nie bylo wyjscia co ustalilam nawet z behawiorysta bo bardzo kota polubilam i starałam sie bardzo by został. No cóż kolega ma Iwana, wziął jeszcze jednego kota z Konstancina i ma juz dwa. Ja zostałam z czwórką i chyba czegos mi brakowało

Kolega widzac jak bardzo lubie rosyjskie niebieskie znalazl dla mnie malucha (maluchy moje diably toleruja bez problemu). Piekny maly rusek, po rodowodowych rodzicach, babkach championkach i podobno ślepy na jedno oko po przebytym herpesie. Maly Stiopa trafił do mnie jak mial 5 tygodni, miescil sie w dloni i zakochalam sie w nim niemozebnie. Maluch widzi, doktor Garncarz działa cuda, tylko to jedno oczko bedzie miał troche zamglone. Wiec jak widzisz troche sie działo, napisz co u Ciebie.