Strasznie mi przykro, ale sprawa niestety już nieaktualna.
Po tym jak kocio dla nich przeznaczony nie przeżył kastracji, żona kolegi zaczęła się mocno zastanawiać na adopcją... i wymyślili, że odczekają parę miesięcy i jak będzie ich stać finansowo, to wezmą kota i nie będą absolutnie oszczędzać na zdrowiu zwierzaka (chodzi o koszty leczenia). Przestraszyli się, że dzieci się przywyczają, a jak kocia trzeba będzie kastrować i nie przezyje (jak pierwszy przeznaczony dla nich kot), to dzieci przeżyją tragedię.
Chcą mieć pulę pieniędzy, żeby zadbać o wszystkie szczegóły zabiegów i dlatego na razie odpuszczają.
Rozumiem ich, bo sama śmierć tego kota przeżyłam.
Z tego wniosek, że nie chodziło im o zabawkę dla dzieci na Mikołaja, ale poważnie podeszli do sprawy. Dzieci poczekają, a oni przygotują się na koszty.
Dlatego tak rozwiązali sprawę, że kocio kastrowany był w ramach promocji (akcja we wspólpracy z TOZ), a wiązało się to z podaniem najtańszej (czyt. najsilniejszej) nakrozy. A kocio mógł mieć wadę seca... Poprostu koleżanka, która chciala go oddać była bez kasy i skorzystała z "promocji". I tak sie to skończyło, jak się skończyło...
Juniorowi u Kasi będzie jak w niebie. Już wiem, że nie chce go oddac...
Drapanko dla słodziaka.
Pozdrawiam wszystkich forumowiczów.