jak juz pewnie wszyscy wiedza od wczoraj sie "zakocilam".Rozmawiajac z dziewczyna hodujaca Burmy doszlysmy do tematu oznakowan, tzn chips albo tatuaz.Pokazywala mi tatuaz w uchu swojego kastrata Timo. Timo ma juz 12 lat i ten numerek w uchu juz mu sie "rozplynal".Opowiadala mi o ludziach, ktorzy po ukradzeniu kota tna im te uszka, zeby nie bylo widac numeru (horror).Lekarz, ktory opiekuje sie jej kotami i jest zwariowany na punkcie Burmanczykow prowadzi tez chipsowanie. Kot musi miec ukonczone przynajmniej 6 miesiecy, powinien posiadac wystarczajaca ilosc tk. podskornej, mimo to ten wet robi to bardzo niechetnie, tylko w przypadkach gdy kot bedzie wystawiany, jesli bedzie podrozowal za granice.Podobno ta igla do chipsowania ma srednice ok. 0,4 mm zeby przez nia bylo mozna wprowadzic ten chips.
I teraz moje pytanko, czy jadac z Rembrandtem do Polski (zadny wystawa a tylko wizyta prywatna) powinnam go zachipsowac, czy sa te chipsy sprawdzane na granicy?. Bo o ksiazeczce szczepien wiem, a chipsy?
Nie mam oczywiscie w planie systematycznych odwiedzin z kotem w kraju, pytam tylko w przypadku naglego wyjazdu.
Wyjezdzajac zostawialabym go pod dobra opieka w domu.To pytanie powiedzmy jest czysto teoretyczne.
I wogole co sadzicie na ten temat, czy jest to konieczne?
Podobno czytniki do tych chipsow maja tutaj weterynarze, schroniska dla zwierzat.