No właśnie - było tak:
Parę dni temu zauważyłam, że wśród kociąt spod wieżowca jeden maluch jest chory

. Kociątek jest zupełnie dziki, ale wyszedł przed okienko, usiadł i czekał - nie wiem, czy na śmierć, czy może na ratunek... Podeszłam - nie uciekał, dał się wziąć na ręce, wyglądał na zupełnie wyczerpanego i otępiałego z głodu

. Maluch ma stary uraz szczęki i oka - prawdopodobnie był rozgryziony przez psa

, ma wrzoda na rogówce, jest wychudzony - wygląda na to, że matka go odrzuciła i przestała się nim opiekować. Po trzech dniach kuracji mały otworzył oczko, okazało się też, że wcale nie jest taki strasznie słaby - zaraz po przyniesieniu do domu bez problemu wyskoczył z zagródki, którą mu w swojej naiwności zmajstrowałam, po czym umościł się wygodnie na łóżku rozsiewając dookoła dziesiątki pcheł zmarłych śmiercią męczeńską

Wet twierdzi, że leczenie może potrwać około miesiąca. A teraz pytanie - co dalej? Czy po tym miesiącu kocina będzie gotowa do powrotu do piwnicy? Wet twierdzi, że tak, ale nie jestem przekonana - to taki skrzat, pewnie nie ma nawet dwóch miesięcy.... Na kota domowego na pewno nie wyrośnie - jest zupełnie dziki, zakraplanie mu oczek to niezła sztuka!
Wydaje mi się, że mógłby czuć się dobrze gdzieś na wsi, albo w ogrodzie - w miejscu, gdzie miałby opiekę człowieka "na dystans" i gdzie nie byłoby zbyt wiele kotów... Nie wiem

A może kiedy wróci zdrowy to matka się nim zajmie?
Marycha, Egon, Sabina, Ziuta, Lucyna, Winfred, Marcel, Polinezja, Leon, Nelson, Gordon, Ryba, Mucha, Balbina
Jeżyk i Fredek szukają domku!
http://img242.imageshack.us/i/63733094.jpg/