Ok, czyli rozumiem że obecnie lansujesz narrację że kotów z objawami niepokojącymi nie badamy, weci jak leci to konowały i nie warto do nich chodzić a stres związany z wizytą zabija?
Za to koty leczymy (tudzież nie leczymy) zgodnie z sugestiami obcych ludzi z netu którym nie są potrzebne nawet żadne szczegóły? No bo i po co skoro kiedyś się nie leczyło i koty żyły.
Cóż, pozwolę sobie mieć inne zdanie.
A jak kiedyś koty żyły?
Te co żyły to żyły, reszta umierała. Ale w pamięci pozostały te które żyły dłużej bo były dobrego zdrowia i miały szczęście.
O reszcie się zapomina lub "znajdowała sobie nowy dom" gdy wyszły i nie wróciły lub któryś z domowników załatwił sprawę po cichu z kotem ze sraczką.
To tak jak z kotami wypadającymi z okien i balkonów.
Na 10 jeden spadnie w miarę bezpiecznie i od razu złapany wraca cały i zdrowy do domu.
Reszta albo się łamie, albo zabija albo ginie lub doznaje urazów po w miarę nie traumatycznym upadku bo wpadną np. pod samochód lub obite siedzą w jakiejś piwnicy przerażone i zabija je głód i pragnienie - ale w opinii publicznej koty spadają z okien zupełnie bezpiecznie i niemalże odbijają jak na trampolinie i wskakują spowrotem do chałupy. No przecież tyle jest historii o tym jak to kot wypadł i nic mu się nie stało.