maczkowa pisze:Myślałaś nad tym, jak to u Sówki z tym zachowaniem było?
Oczywiście że myślałam i obecnie jestem praktycznie pewna że ona miała cały czas delikatne ataki plus jej mózg z jakiegoś powodu nie pracował normalnie - a regulują to leki przeciwpadaczkowe.
Jestem pewna tym bardziej że ona w momencie znalezienia miała w sumie podobne objawy somatyczne i była podejrzewana o padaczkę z powodu tych swoich zrywów z wrzaskiem. Potem, po kilku tygodniach na kilka lat te ataki zniknęły, pojawiły się dwa lata temu, w rozbudowanej już formie (wtedy trwały bardzo krótko - o wiele bardziej się martwiłam jej otępieniem) i tak... trzewne, plus te enzymy wątrobowe w kosmos po silniejszych - że nikomu do głowy nie przyszło że to padaczka. Tym bardziej że nawet słabsze ataki u niej trwają kilkanaście - kilkadziesiąt minut.
Sówka brała i antydepresant i Gabapentyne wcześniej, w ramach prób poprawy jej samopoczucia, bo myślałyśmy z wetką iż ta jej neurotyczność (życie w wiecznym napięciu) odpowiada za te ataki i ich moc, że może wstrzymuje kał chcąc iść rano z nami razem do łazienki i dlatego ma potem problem - plus wpada w histerię i to uruchamia jakiś proces, ale antydepresant nic nie pomógł ani nie zmienił, po małej dawce jak na jej standardy Gabapentyny miała wilczy apetyt (co było dziwnym objawem, ale wprowadzał kolejny stres bo ona chciała ciągle jeść, próbowała kraść innym kotom, była sfrustrowana, ciągle darła się o żarcie a ponieważ była bardzo mało aktywna i wiecznie w czujności - więc ma skłonność do tycia, nie mogłam jej dawać jeść więcej) - dlatego oba po pewnym czasie zostały odstawione.
Myślę obecnie że ona w międzyczasie miała ataki w postaci halucynacji, neurolog mówi że bardzo często występują przy tym rodzaju padaczki. Dlatego tak bała się świata i kotów, nie wiedziała komu ufać. Ile razy było tak że wchodziła do pokoju, zobaczyła jakiegoś kota totalnie pokojowo nastawionego a nawet siedzącego tyłem, jeżyła sie nagle i uciekała z miaukiem. Albo przechodziła przez mieszkanie skradając się, rozglądając na boki. Koty jej nie rozumiały bo była nieprzewidywalna. Ona nie rozumiała ich bo widziała pewnie czasem zupełnie coś innego niż było faktycznie.
Nigdy się nie bawiła. Wyjątkiem było przebiegnięcie za laserkiem przez mieszkanie - ale to było tylko przez jakiś czas, obecnie nawet tego nie chciała robić.
Może jutro nagram jak szaleje za wędką
Skoki, przewalanie sie na grzbiet, totalne ignorowanie tego co wokoł a nie stała czujność - a gdy się bawi to reszta kotów siedzi dookoła bo czekają na swoją kolej
.
Czasami bawi się sama, przewalając się wokół nóg od stołka i robiąc dziwne miny np
Pozostała jej duża nieufność do Misia który wykorzystywał niestety jej lęki i czasem robił sobie zabawę z gonieniem za nią w takim momencie
- tyle że teraz to ona mu się stawia gdy przypadkiem podejdą do siebie za blisko - a on wycofuje i zupełnie mu się odechciało już takich rozrywek. Nie do końca ufa też nadal innym kotom - ale widać stałą poprawę.
Po podaniu wlewki, po przerwaniu ataku wpada w dodatkowo euforyczny nastrój, zachęca koty do zabawy, bawiła się z Rysiem w zapasy
Gdy wracamy do mieszkania musimy sie pilnować bo wsadza nos w drzwi wyjściowe i sprawdza co na korytarzu.
Na pewno działa dodatkowo przeciwlękowo Gabapentyna - ale to obecnie jest zupełnie inny kot.
Jeszcze trochę czasu musi minąć by była zupełnie wyluzowana bo ona nie wie że to czego się bała całe życie było tylko halucynacją wywołaną padaczką, musi sobie od początku poukładać stosunki z kotami a one z nią. Plus ma te wahania w momencie gdy poziom leku spada.
Ale różnica jest ogromna.
Że też sam fakt tego że ona te ataki zawsze dostawała o tej samej porze, w momencie gdy się budziła - nie zapaliły mi lampki ostrzegawczej
Totalnie zmyliło mnie to że ona od pewnego czasu zawsze wtedy leciała do kuwety, wpadała jak torpeda dlatego myśleliśmy że specjalnie czeka aż wstaniemy a pierwszy objaw ataku polegał na tym że nie mogła się załatwić.
Chyba że ona miała od tego czasu ataki codziennie, budziła sie i czuła że teraz musi sie załatwić, tylko króciutkie kończyły się faktyczną defekacją a przy tych silniejszych już nie byla w stanie bo mięśnie jelit już szalały i dalej było jak było.
Rozpisałam się strasznie, ale to dlatego że poruszyłaś moją obecną wrażliwą strunę, patrząc z perspektywy czasu widzę jak źle oceniłam sytuację.
Zgodnie ze swoim charakterem staram się przekuć to w coś dobrego, dowiedzieć się teraz jak najwięcej, nie dać drugi raz tak zaskoczyć - ale szkoda mi tego kota który tyle się wycierpiał.
Przy okazji bardzo polecam dr. Gajewską z lecznicy Neurovet.
Fatalnie że od maja przenoszą sie do Józefowa, mam tam bardzo zły dojazd.
Wybrałam ją przypadkiem, bo dodatkowo zajmuje się rehabilitacją neurologiczną, a podejrzewałyśmy z wetką naszą że może ona w czasie defekacji czuje silny ból albo ma jakieś porażenie nerwów i zaburzenia perystaltyki na tym tle, może to coś z kręgosłupem, rdzeniem etc.