Szymkowa pisze:To prawda, co piszesz tabo10. Inflacja goni samą siebie. Jeśli pensja jest na poziomie najniższej krajowej, czyli 2300 zł do wypłaty, a emerytura jeszcze mniej, to kupuje się zwierzakowi śmieciowe jedzenie, a o badaniach profilaktycznych to zapomnij.
(...)
Wiesz,już dobre kilka lat temu gdy aktywnie łapałam z Koterią wolnożyjące koty na osiedlu i wystawałyśmy pod blokiem z wolontariuszką godzinami ,podeszła do mnie starsza emerytka. Spytała czy psom też pomagamy. Zapytałam o co konkretnie chodzi. Pokazała mi swoją sunię z guzem wielkości grejfruta (nie przesadzam) Guz przy sutku,sięgał prawie ziemi i dyndał ,suka niewysterylizowana. Pani przyznała,że nie ma na weterynarza. I że już myślała,by ten guz tak obciąć nożyczkami,bo suni przeszkadza, ale się trochę boi. Zorganizowałam pomoc,ubłagałam jakąś fundację o pokrycie kosztów zabiegu (wycięcie obu list mlecznych z węzłami chłonnymi),reszta-wożenie na operacje,zabiegi pooperacyjne i karma (sunia jadła tylko zupę i to co z zupy) wzięłam na siebie. Na szczęście ta kobieta poprosiła o pomoc dla suni i akurat dobrze trafiła. Ale ile nie będzie miało takiego szczęścia! Przeraża mnie to.
Wiem też,że każdy musi zarabiać,ale usługi wet to już dobry biznes, z pomocą zwierzęciu mający niewiele wspólnego. Chociażby ceny niedzielne w gabinetach plus 150%,zwykła 150ml kroplówka i jeden zastrzyk 2 lata temu to było już 160zł! (kiedy cala butla kroplówki kosztuje kilkanaście zł,nie mówiąc o braku wiedzy zwykle b.młodego weta z dyżuru, który często wie mniej niż ja-co przeraża).Teraz staram się unikać przypadkowych dyżurów niedzielnych (choć czasem się nie da przecież), ale za to umówiony wet specjalista to min.ok.300zł za wizytę i leki. Wzięcie kota z ulicy i wstępne obrobienie (odrobaczenie,testy,szczepienie,zęby/albo kastracja,morfologia) to koszt ponad 1000zł na dzień dobry. I jak tu pomagać?