Za dzieciaka nie mieliśmy wyboru, musieliśmy z mamą trafić do domu ciotki-zbieraczki. Kotów, psów, śmieci.
Tam góry śmieci były takie, że się między nimi meandrowało, żeby przejść z pomieszczenia do pomieszczenia. Drzwi wejściowe uchylaly się tylko na centymetry, dalej już śmieci. Łazienka była jednym wielkim skladowiskiem, niemal do sufitu.
Zbieraczom to nie przeszkadza, ciotka układała sobie legowisko gdziekolwiek bądź. Mama zamówiła łącznie trzy czy cztery kontenery tylko na te "skarby", ciotka rzucala się na nią z pazurami (niemyte i nieobcinane latami) czy nożyczkami za ich wynoszenie.
Pod podłogą po zerwaniu były labirynty pluskiew, robaków, much.
To jest ogromna praca, moja Mama niemal codziennie przez pół roku jeździła tam sprzątać, żeby potem wyremontować i nas wprowadzić.
Przez 20-30 lat ciotka nie wyrzucala NIC, dla niej "wszystko jeszcze moglo się przydać".
Nie ma co liczyć na wsparcie i pomoc takich osób, a i tak super, że pani nie jest agresywna, że akceptuje porządki jasdor, serio
Dlatego tak strasznie się boję, że to się może skończyć w dowolnej chwili
PS. Które dwa koty wychodzą? Może ogłaszać je na wychodzące?