» Śro lut 08, 2017 13:36
Czy wypuszczać kota - ku przestrodze
Witam, zdaję sobie sprawę, że na tym forum większość osób posiada koty niewychodzące. Jednak temat napisałam z myślą o tych, którzy wypuszczają swoje koty albo zastanawiają się nad taką ewentualnością. Post umieściłam też na innym forum, bo chcę, żeby jak najwięcej osób było mądrych przed szkodą...
Witam,
To pierwszy i prawdopodobnie ostatni mój post na forum. Piszę go w nadziei, że ktoś, kto zada sobie pytanie jak w temacie - czy wypuszczać kota z domu, czy kot powinien być wychodzący itp. znajdzie tu właściwą odpowiedź. Mogłabym napisać krótko - NIE, w żadnym razie i pod żadnym pozorem nie wypuszczajcie kotów samopas! Bądźcie mądrzejsi niż my... Moja historia będzie długa i przykra, bo chcę, żeby trafiła do świadomości obecnych i przyszłych kociarzy. A zaczęło się tak:
Dwa lata temu kupiliśmy dom. W trakcie remontu, często przychodziła do nas koteczka od sąsiadów (których po dziś dzień nie poznaliśmy). Stała się częstym kompanem mojego męża. Dostawała u nas ciepły kąt i jedzenie (sąsiad nie bardzo poczuwał się do opieki), nawet chcieliśmy ją przygarnąć jeśli sąsiad wyraziłby zgodę. W tym czasie koteczka urodziła czarnego kocura i tak zaczęło się nasze "zakocanie".
Kocurek zaczął u nas przesiadywać i dość szybko się zadomowił. Do tamtej pory nie wiedzieliśmy absolutnie nic o kotach. Po jakimś czasie koteczka znów urodziła, tym razem 2 chłopaczków i 2 dziewczynki. Obdzieliła nas po równo, tzn. u sąsiada zostali chłopcy, u nas kotki. Mieliśmy już jednego, więc postanowiliśmy, że koteczki oddamy w dobre ręce. Jedną dostała moja mama, drugą kuzynostwo po czterdziestce. Niestety, po dwóch dniach musieliśmy odebrać kotkę od kuzynki, do dziś nie wiem czemu. No więc stanęło na jednym kocurki i jednej kotce. Po jakimś czasie jeden kocurek pozostawiany u sąsiada zakradł się do nas i... tak już zostało. Ostatecznie kupił nas gdy zasnął w mężowskim bucie pozostawionym na tarasie. Kotek śliczny - biały, z czarnym plamkami. Jak łatwo policzyć, w krótkim czasie zyskaliśmy 3 koty, choć w planach był jedynie duży owczarek niemiecki. Przez półtora roku opiekowaliśmy się nimi z równym zapałem, szybko stały się nieodłączną częścią naszego życia. Szukałam porad na forum ws. karm, opieki weterynaryjnej i kocich zwyczajów. Dostawały mięsko, karmę mokrą i suchą, wszystkie poddalismy kastracji. Były zdrowe, wychuchane, może nawet nieco rozpieszczone.
Ale mimo to nie zapewniliśmy im jednego - bezpieczeństwa. Cóż, z tego, że w domu miały swój azyl, kiedy na zewnątrz czyha tyle niebezpieczeństw. Auta, inne koty, psy, lisy (mieszkamy na wsi), trutki na myszy, źli ludzie. Mimo to najbardziej zawiniliśmy my - wypuszczając koty na dwór. Nie miałam tej świadomości aż do wczoraj. Mąż wracając z zakupów zobaczył JEGO - ślicznego białego kotka z czarnymi plamkami. Potrąconego przez samochód, leżącego na poboczu jezdni. Przybiegł z nim do domu, bez chwili zwłoki pojechaliśmy do lecznicy. Niestety, w drodze kotek zmarł na moich rękach. Kiedy tuliłam martwe ciałko do siebie czułam ogromną rozpacz, żal, tęsknotę, wreszcie wielką wściekłość na siebie. Że pozwoliłam mu wychodzić tam, gdzie na każdym kroku mogło spotkać go coś złego. Pochowaliśmy go w ustronnym miejscu, w drewnianej skrzynce, z piłeczką którą tak lubił się bawić. Zostały jeszcze 2 koty, które kochamy równie mocno. Ale tamten był wyjątkowy - to on nas wybrał, kiedy przyszedł od sąsiada prosto w nasze ramiona. Do dziś pamiętam, jak chodziłam za nim po domu, bo chciałam żeby wrócił "do siebie". Miał niewinny wygląd i słodki charakter - o piątej rano potrafił przybiec, żebyśmy pogłaskali go po brzuszku. Uwielbiał znaczyć ściany swoimi łapkami, ścigać papierowe kulki, mizianie po grzbiecie i pod brodą. Był łagodny i spokojny, przywiązany do rodzeństwa.
Dziś zostanie po nim puste miejsce na fotelu, kilka włosków na pościeli i garść dobrych wspomnień. Kiedy zdaję sobie sprawę, że już nigdy nie będę wpatrywać się w te mądre oczka, już nigdy nie dotknę różowej łapki ani noska, że już nigdy nie rzucę mu piłeczki - raz po raz coś we mnie pęka. Kochany, nie zasłużył sobie na taki los. Zamiast leżeć w drewnianej skrzynce zakopany, powinien własnie ucinać sobie poobiednią drzemkę. Zdaję sobie sprawę, że to wyłącznie nasza wina. Zawsze będziemy za nim tęsknić, nic nie przywróci nam radości, której był sprawcą. Z tego miejsca pragnę go przeprosić, a wszystkich, którzy mają dylemat - wypuszczać/nie wypuszczać, proszę by zrobili wszystko, by ich kot był bezpieczny. Nam się nie udało, zawaliliśmy na całej linii. Kotku, kochamy Cię [*]