Za jakieś pół piwka pukanie do drzwi. Sąsiadka z córką informują mnie, że dzieciaki zostawiły kociaka pod klatką i rozeszły się do domów. Kociak siedzi pod klatką i płacze. Zastanawiam sie pół sekundy - przynieście go. Młoda wraca i mówi, że kociaka nie ma. Znerwiłam się, bo po co mi truje, ja się teraz będę martwić. Nic to, lecę pod klatkę, ciciam w krzakach, spory kawałek dalej znajduję maluszka przy tacce zostawionej przez karmicielki. Kot jest u mnie w domu. Znajomi, którzy mają zająć się moimi kociszczami są nim zachwyceni. Kotek jeszcze dziś wieczór zostaje u mnie, jutro go wezmą do siebie, żeby nie siedział tu sam w izolacji 2 dni. Jeśli ich rezydentka jedynaczka go zaakceptuje jest szansa, że zostanie u nich.
Maleńtas ma chyba około 2 m-cy. Jest pięknie nakrapianym buraskiem - taki ocelocik. Zdjęcia wstawię po weekendzie, bo teraz mi bateria w aparacie siadła.
Kicur pożera namoczonego juniora, mruczy jak traktor, ma czyste uszka. Pchełek nie widzieliśmy, ale na wszelki wypadek został spsikany frontlinem.
Ja kocham takie maluszki i nie byłoby problemu z tymczasowaniem, gdyby nie fakt, że obiecałam szylkreci przetrzymać jej tymczasa na czas sterylizacji dwóch białych kotek.
Trzymam kciuki za to, że maluch dogada się z rezydentką, ale różnie może być. Dlatego też zaczynam go powoli ogłaszać.
Kot przebywa w Turku (wielkopolskie) co do ewentualnego transportu można by się dogadać.
A jak wstawię zdjęcia to się zakochacie
