proszę o pomoc, bo nie wiem co zrobić z małym dzikim kotem (kotką?)
Pokrótce przedstawię historię tego kociaka. Jakieś 20 dni temu szedłem sobie wieczorem, padał deszcz i nagle usłyszałem w krzaczorach miałczenie (piszczenie). Zajżałem tam, a tam nic. Rozglądam się i nic. Aż nagle zauważyłem na gałęzi małego kotka kompletnie przemoczonego i trzęsącego się z zimna. Co było robić. Wziąłem go do domu i wysuszyłem, dałem mleka, a rano odniosłem w te krzaczory, i zaniosłem mu pudełko do mieszkania w nim jak by padało. Ponieważ był bardzo mały i zabiedzony, postanowiłem mu przynosić jedzenie. Na początku było mleko z jajkiem. Te krzaczory to niedaleko posesji ludzi były i po kilku dniach ci ludzie zorjentowawszy się, że im podrzuciłem kota (a tak nie było) kazali go sobie zabrać. No to go przeniosłem do takiego lasku niedaleko. Kotak (?) ładnie rośnie, zanoszę jej jedzenie. Okazało się potem, że przychodzi do niej jej matka (prawdopodobnie). Niestety, chyba zrobiłem kotu krzywdę, bo się kompletnie uzależnił ode mnie... Powinienem raczej przestać zanosić jej jedzenie, żeby jej matka-kocica ją wychowywała, ale nie wiedziałem. Teraz nie wiem co robić, kotek już jest większy, bardzo ładny zdrowizna, żywotny, ale ja go nie nauczę radzić sobie w przyrodzie.
Moja prośba - powiedzcie co robić ? Chciałem, żeby kotek był dziki i radził sobie raczej bez ludzi.
Dodam, że ten kotek od początku trochę podejżanie garnął sie do mnie więc może był porzucony przez kogoś, tym bardziej, że ludzie z okolicy mówili, że w tych krzakach był od jakiegoś czasu.