Witamy w naszym wątku
Po wielu namysłach postanowiłam go założyć, by dzielić się z Wami naszymi radościami, troskami, a także wymieniać się spostrzeżeniami i radami
Oto nasza historia
Kociarą byłam od dawna, a przyczyniła się do tego moja mama. Kiedy miałam 3 latka przyniosła mi śliczne, malusieńkie, rude zawiniątko

Nazwałam ją Sonia. Była dzikuskiem, ale przez lata spędzone z nami oswoiła się (choć nigdy do końca, bo miewała swoje humorki

). Wszystko było wspaniale, była naszą rudą lwicą salonową

W pewnym momencie okazało się, że kocia ma mocznicę. Walczyliśmy z tym bardzo długo, kocia czuła się bardzo dobrze, miała apetyt,dokazywała. Niestety wiek i postępująca choroba zrobiły swoje, w wieku lat 18 poszła brykać za TM. Tuż przed tym niemiłym zdarzeniem, nasza weterynarz podpowiedziała nam, że jej znajoma, która posiada hodowlę kotów, ma do oddania pięknego, dorodnego.... PERSA. Tato strasznie kręcił nosem, że brzydkie,że jak to, kot bez nosa itp itd

To wszystko do momentu odwiedzin u pani Marty

W Tofiku zakochałam się od pierwszego wejrzenia no i pojawił się u nas. Prawdziwa kocia arystokracja, a po kilku dniach u nas stał się miziakiem nie do podrobienia

Po jakichś dwóch tygodniach dostaliśmy telefon od pani z hodowli, że ma jeszcze do oddania kotkę perską.... Pojechali, zobaczyli i... przygarnęli

Podobnie trafił do nas później bulik

Tofi był dla niego bardzo wylewną mamusią i niańczył go cały czas. Nie odmawiał sobie także wieczornej jego toalety. Maluch grzecznie wtedy leżał i nieco zdziwiony poddawał się tym kocim zabiegom
W którymś momencie uznałam, że jestem na tyle dorosła, że wyprowadzę się od rodziców i pomieszkam sama u siebie. Niestety, dostałam kategoryczny zakaz zabrania ze sobą kotów, gdyż rodzice zakochali się w nich bez pamięci, i w ogóle, że mam to sobie wybić z głowy

Bula też chcieli mieć czasem u siebie, więc zdarza się ,że jestem dla niego ledwie weekendową mamą
No i tu wpada wątek mojego TŻta, który zapragnął mieć kotka. Małe, czarne, brykające cudo. Czarne, bo stwierdził, że ma dość 'metek', na ciemnych ubraniach, mówiących 'Tofi tu był', którymi obdarza go zawsze mój persik

No więc zaczęły się poszukiwania i tak też trafiłam na forum. No i tak się stało, że w czwartek staliśmy się posiadaczami tego cudeńka:
Jechaliśmy do schroniska po kocurka ze zdjęcia z wątku o wrocławskich schroniskowcach, który na miejscu okazał się... kociczką

Tak więc George został przechrzczony na Rafę

W poniedziałek mieliśmy kontrolnie odwiedzić weta. Z początku wiadomo, kiciula uciekła za łóżko, warczała na nas przy każdej próbie pogłaskania, ale nie atakowała. Kupiliśmy najlepsze smakowitości, żeby ją trochę urobić

Daliśmy jej czas. No i już następnego dnia były mizianki, wspólne spanko, wszystko wspaniale. Bulozor ciągle podtyka jej ten swój wielki nochal i chce polizać, ale póki co obrywa bezpazurkowym łapskiem i kapituluje
Sielanka trwała do dzisiaj

Zaczęła nam wymiotować, więc zapakowałam ją do transportera i heja do weta. Dostała kroplówkę, antybiotyk na kk i dwa inne zastrzyki. Z badania wynikło, że nic koci nie jest, ale ja tak strasznie się boję, że może została zarażona FiV'em albo jeszcze czymś. Mam same najgorsze wizje. To wszystko wyszło nagle. Jutro jedziemy na zastrzyk, w poniedziałek powtórka. Już nie wiem co mam robić, tyle szczęścia i nieszczęścia za jednym razem...