Witajcie
W sobotę adoptowaliśmy kocurka ze schroniska - Blake'a. Ma trzy latka i jest cudowny. Cały czarny i bardzo grzeczny. W schronisku był podobno tydzień.
W niedzielę zaczął kichać, śpi cały czas, w ogóle się nie bawi ale ma apetyt.
Oczywiście pojechaliśmy wczoraj do weterynarza - dostał dwa zastrzyki (podobno bolesne) i w czwartek idziemy raz jeszcze, potem dostaniemy antybiotyk na miesiąc leczenia.
Niestety lekarz nie obiecuje, że będzie żył...W schronisku w tym samym dniu w którym wydali mi kotka został zaszczepiony... dopiero w tym samym dniu!!!
Jest dziś wtorek a ja się potwornie martwię. Kot tylko śpi. Daje mu spokój, ma ciepło, na kaloryfer kładę mokry ręcznik, by nawilżyć powietrze. Ale tak się boje o niego. Zdążyłam go pokochać. To nasz pierwszy kociak. U mnie w domu i u męża były psy, teraz na swoim postanowiliśmy zaadoptować kociaka, dać sierocie lepsze życie...
Wet mówi, że koci katar to najlżejsze co podejrzewa. Mówi, że jak w cztery tygodni się zupełnie wykuruje to będzie dobrze, jak nie to ... wtedy to nieuleczalna choroba (wspominał coś o możliwej białaczce, zapaleniu otrzewnej, itp...)
Panikuję
Błagam poradźcie mi coś... może ktoś juz przez to przechodził. Chodzi mi o dorosłego, adoptowanego kocurka ze schroniska, który chorował.
Jak szybko mogę się spodziewać poprawy? Czy ma szansę ,że to jednak "tylko" koci katar?
Tak mi się chce płakać, nieba byśmy mu przychylili.
A rodzice nasi, owszem, pukają się tylko w głowę










