Ano chyba coś jeszcze trzeba. Gdy go zabrałam ważył około trzech kilo, wielki, postawny kot. Miał koci katar, w nosie tony smarków, z oczu lały się hektolitry łez, kichał i prychał jak parowóz, zamiast kupy lał śmierdzące jeziorka. Nie miał apetytu, bo pewnie nie czuł zapachu.
To, że miał kołtuny nawet mnie nie dziwi, bo kto w schronisku ma czas czesać koty, ale to, że był uznany za zdrowego i nie był leczony, to już mnie dziwi. Moja weterynarz powiedziała, że to okazowy egzemplarz, można się na nim uczyć kociej anatomi. Tak wygldał po przyjedzie do mnie.


Fred chodzi za mną jak pies, gdy zamykam drzwi, wstaje na dwie łapy i wali do drzwi, wpuść mnie, nie zostawiaj mnie. Nie chciał wchodzić do kontenerka, jak szliśmy do weta i ze strachu, że wraca do schronu robił kupę, chociaż w domu zawsze korzysta z kuwety.
Apetyt ma teraz ooooooooogromny, katar już prawie wyleczony, jeszcze walczymy z lużnymi kupkami. Fred to straszny gaduła, wiecznie ma mi coś do powiedzenia. W schronisku nie mieli złudzeń, powiedzieli, kto weżmie 10 letniego kota. Ja jednak myślę, że on ma jeszcze dużo do zaoferowania. Proszę spojrzec na Freda teraz:



I wiecie, gdybym mogła, do tych 10, dodałabym jeszcze jedno przykazanie:
11. i nie oddawaj starego kota do schroniska.