Byłam tam ale padał deszcz i koty się pochowały...
Plan jest taki:zobaczę w jakim stanie są koty,zrobię jakieś zdjęcia i wrzucę na forum,może maluchy znajdą domki...Niestety koty z tej posesji można tylko kraść bo właścicielka mówi,że je kocha...Ale zaraz Wam udowodnię,że to nie jest do końca miłość...
Sprawę wzięłam sobie do serca bo z tego samego ogródka jest mój Koksik jak już pisałam...
Są tam koty krótkowłose ale widziałam też długowłosego z połową ogona...tzn.ogon wyglądał jak rozszarpany.
Rok temu dzięki wspomnianej już przeze mnie sąsiadce uratowaliśmy(ukradliśmy)stamtąd Koksika,który mieszka ze mną do dziś.
Kotek miał może z 2 miesiące...kaszel,robale,pchły,był przemarznięty i głodny...Katar koci do tego stopnia zniszczył mu błonę śluzową oka,że powstał wrzód....wielki ropiejący wrzód...po antybiotykach wrzód wchłonął się,ale w środku dalej coś było nie tak...pozostałości po oczku śmierdziały...to była martwica,na początku tego roku weterynarz usunął gnijącą "bułę"i zaszył "oczko".
Gdyby nie nasza reakcja to nie wiem co by z tym kotem było...
To było dokładnie rok temu,teraz sąsiadka zauważyła nowy miot...Ile z tych kociąt będzie cierpieć tak jak Koksik?Ile z nich będzie miało tyle siły,żeby przetrwać...?Nie wspomnę o tym,że ogród jest otwarty i znajduję się podobnie jak dom właścicieli psów zaraz przy ruchliwej ulicy w samym centrum...
Koksik był w najgorszym stanie,tzn.zauważyliśmy go przez tego wystającego na centymetr wrzoda(wyglądał podobnie jak kot z banerka poniżej)..Nie wiem co stało się z resztą,pewnie też miała KK...reszty jego rodzeństwa już nigdy tam nie widziałam...
Z właścicielką rozmawiała moja sąsiadka,powiedziała,że weźmie tego kota z chorym okiem,bo w tym ogrodzie maleństwo nie ma szans,powiedziała,że go wyleczy,że się nim zajmie...Pani powiedziała,że te koty kocha i nie odda...Zostało nam tylko uprowadzenie...
Wspomnę jeszcze coś tylko ku przestrodze dla ludzi wypuszczających psy bez opieki(rozumiem jeśli jest to ucieczka,bo sama wiem,że czasami ciężko zapanować).Wczoraj pewna Pani jak zwykle wypuściła swojego pieska,żeby się załatwił i nagle dostała telefon od dozorcy,że jej psa zagryza inny pies...Może nie uwierzycie(mi samej ciężko jest uwierzyć)ale jeden pies rozszarpywał brzuch a drugi pies chciał jeść to co leży rozszarpane...Nie wiem czy to możliwe,tak relacjonują świadkowie...Tylko dzięki cudowi,pies przeżył...Ma cały brzuch we szwach,ale żyje...Niestety nie każdy ma tyle szczęścia w nieszczęściu...

Rozpaczliwie szukam jednookiego,pręguska-Koksika...