Ramolka to schroniskowa weteranka – ofiara ludzkiej bezmyślności. Urodziła się zupełnie niepotrzebnie gdzieś na ulicy. Ludzie nigdy nie należeli do jej stada, więc nie nauczyła się nawiązywać z nimi bliższych więzi. Miała swój własny koci świat: znajome podwórko, piwnice, śmietniki. Dookoła żyły zaprzyjaźnione koty. Miała z kim się bawić i do kogo przytulić się w czasie mroźnych, zimowych nocy. Ale gdy wyszperała jakiś szczególnie smakowity kąsek, ktorym nie zamierzała się dzielić z kumplami lub gdy po prostu naszła ją ochota na chwilę samotności, wiedziała w jakim zaułku się zaszyć, by nikt jej nie znalazł. Nie było to może na prawdę szczęśliwe życie, Ramolka czasem głodowała i marzła, ale na ogół była całkiem zadowolona ze swojego losu. W końcu nawet nie wiedziała, że za ścianami domów, pod którymi przemyka chyłkiem, żyją zupełnie inne koty: koty które od urodzenia były otoczone ludzką opieką i miłością...
No tak.Ramolka nie miała wiele, ale to co miała jej wystarczało. Gdyby została wysterylizowana i wypuszczona z powrotem na wolność, pewnie zestarzałaby się i odeszła jako całkiem szczęsliwe zwierzę. Ale tak się nie stało: Ramolka została schwytana i zamknięta w schronisku.
Tutaj nie miała gdzie się schronić, by uciec przed innymi kotami, a koty te nie były tak miłe i przyjazne, jak jej kumple z podwórka. Owszem, biedne, nikomu nie potrzebne zwierzęta wtulały się w siebie nocami, ale za dnia trwała ostra rywalizacja: o smakołyk, półeczkę nagrzaną przez słońce, o chwilę kontaktu z człowiekiem...
Ramolka była miłą, uległą koteczką. Nie potrafiła walczyć o swoje. Żyła w ciągłym strachu. I tak mijały lata.
Gdy poznałam Ramolkę była już mocno schorowaną, zniszczoną przez życie staruszką. Za bardzo bała się innych kotów, by podchodzić do misek i choć były one zawsze pełne, wyglądała jak szkielecik. Czuła się tak słabiuteńka, że przemogła lęk przed człowiekiem i przywlokła się prosić o pomoc. Zabrałam ją na tymczas, święcie przekonana, że jedyne co można dla niej zrobić, to pozwolić jej umrzeć najedzonej i w cieple.
Zrobiłam jej badania krwi: ponad dziesięciokrotnie przekroczony mocznik i kreatynina. Weterynarze delikatnie starali się mnie przygotować na najgorsze. Ale kotka o dziwo jadła i to nawet z apetytem. A gdy zabrakło pokarmu w jej miseczce, potrafiła wyszperać psie żarcie z szafki (generalnie nie najzdrowsze dla kota z mocznicą) i nawtykac się ile wlezie. Po sześciu dniach kroplówek i antybiotyku powtórzyliśmy badania krwi. Nie doceniliśmy jej woli życia. Kicia zwalczyła chorobę. Wyniki były w normie!
Ramolka nie jest za bardzo socjalna, łasi się, gdy prosi o poczęstunek, ale najedzona ucieka przed wyciągniętą ręką. Zamieszkala w mojej kuchni. Wymyka się stamtąd czasem, by pomruczeć chwilę w pokoju na kanapie. I choć nikt nie ma nic przeciwko temu, by tam wypoczywała, widać, że czuje się jak złodziejka, zażywając chwili luksusu. Wystarczy, że ktoś wejdzie do pokoju, a kicia natychmiast zmyka. W nocy zwija się w kłębek na łóżku mojej mamy, gdy jednak tylko mama się poruszy, albo otworzy oczy, myk! kotki już nie ma.
Wiem, że ten opis nie brzmi zbyt zachęcająco, ale może ktoś się wzruszy i zapewni kici spokojny dom na starość? U mnie przy takiej ilości ludzi, kotów i psów nagromadzonej na małej przestrzeni,choć na pewno jest jej lepiej niż w schronisku, jednak nie czuje się w pełni bezpieczna. Bardzo bym chciała, żeby na przekór losowi, udalo jej się jeszcze zaznać prawdziwego szczęścia!
Dom dla Ramolki powinien byc spokojny, niewychodzący (na to jest już zbyt stara). Na pewno nie nadaje się na towarzyszkę małych dzieci, ale zaakceptuje 1-2 łagodne koty, albo niezbyt ekstrawertycznego psa. Długa nieobecność opiekuna w domu też nie byłaby dla niej problemem. Kotka ładnie załatwia się do kuwetki. Jest niestety niewysterylizowana, ale weterynarz który ją badał stwierdził, że gdy staruszka nabierze trochę ciałka, operacja nie powinna być dla niej za duzym ryzykiem.
kontakt do mnie: tel. 725 03 54 87