Muszę się wygadać i o rady poprosić.
Wczoraj rano siedziałam w pracy spokojnie i nagle zadzwonił telefon - moja Mama. Na działce leży pod ławką kociątko i ledwo zipie. Mama jest z tych strasznie przejmujących, niemal płakała mi w słuchawkę - co robić?!
No ta ja do wujka gugla gdzie najbliższy wet (działkę mamy na Pustej, obok Mogileńskiej - Miłostowo) i znalazłam na Bnińskiej. Szybki telefon, "proszę przyjeżdżać", urwałam się z pracy, na pocztę po karton (bo w czymś trzeba kociątko dotransportować) i na działkę.
Kiciuś jest działkowiec - widziałam go od kilku tygodni jak sobie biega raźno po ogródkach, ostatni raz w czwartek, gdy byliśmy tam z dziećmi. Na działkę rodziców zapędzał się rzadko - z powodu prawie trzyletniego Tubisia, nadaktywnego ruchowo jak to trzylatki, a z kociaka taki dzikidzik. Ma na moje oko i pamięć może z 8-10 tyg. Jest cały czarny.
Gdy go zobaczyłam to prawie usiadłam. Leżał pod ławką na jakimś zapomnianym kartonie, mama otuliła go ręcznikiem , popiskiwał cicho.
Zapakowałam go do pudełka ostrożnie i równie ostrożnie popędziłam na autobus i do weta. U weterynarza okazało się że kociątko jest na granicy, skrajnie odwodniony, jelitka zagazowane. Postanowili o niego walczyć. Dostał zastrzyki, po kilku próbach udało się podłączyć kroplówkę.
Ponieważ mieszkam na drugim końcu miasta, jestem bez samochodu za to z dwójką dzieci do poodbierania z przedszkoli-żłobków, a na działkach wiadomo jakie są warunki postanowiono że kociak zostanie na razie w lecznicy. Ja miałam dzwonić jakie są postępy.
Dziś rano dowiedziałam się, że wieczorem było już lepiej, ożywił się po kroplówkach, nawet coś zjadł, niestety od rana znowu to samo co wczoraj. Nie poddają się walczą o niego. Kiedy leżał wczoraj pod kroplówką a ja go masowałam rozgrzewająco, czułam jaka to chudzinka - sama skóra i kości. Tak bym chciała by mu się udało!
Ja wiem jedno. Jeśli kociątek roboczo nazwany Pimpkiem przeżyje, nie chcę by wracał na działki. Ja go wziąć nie mogę, z powodu braku możliwości odizolowania i od kotów i od dzieciarni. Mama też nie - brak warunków kompletnie, wiek i rezydentka emerytowana neurotyczka.
Gdybym znalazła Pimpkowi dom ewentualnie mogłabym go przetrzymać max tydzień, jakoś by się nam chyba udało.
I teraz tak. Nic nie wiem o kociątkach, a zwłaszcza chorych kociątkach.
- Czy moja decyzja o nie wracaniu kociaka na działki i szukaniu mu domu jest słuszna? Bo przyznam szczerze ze otoczenie (głównie pracowe) niestety raczej mnie dobija tekstami "a po co tyle zachodu i forsy o zwierze, nie lepiej uśpić toto?"..
- Wydaje mi się że jeśli los da mu szansę i przeżyje to powrót jego na ogródki byłby zmarnowaniem tej szansy właśnie...
- Jak szukać domu, jakiego? Porozpuszczałam wici wśród znajomych, znajomi wśród swoich znajomych tyle mogę. Nie wiem nawet czy Pimpek przeżyje...
- Czy taki działkowy dzikidzik da rade się oswoić i zostać kotkiem domowym, nawet niewychodzącym?
- Jeśli będę musiała wziąć go w ostateczności na ten króciutki okres do siebie, co mu zapewnić?
- No i czy zgodnie z forumowym savoir-vivrem wypada mi na takiego (swojego) kociaka zrobić bazarek? Bo póki co zrobiłyśmy z Mamą zrzutkę i na leczenie mamy, ale wiadomo jak jest - taka kwota szybciutko topnieje.
Nie śmiejcie się ja naprawdę czuję sie jakbym błądziła we mgle. Chcę dobrze a wiadomo co wybrukowane dobrymi chęciami jest...
Uff wygadałam się, teraz czekam na wszystkie sugestie i podpowiedzi.